Chory psychicznie 30-latek na wieść o tym, że ma trafić do szpitala, uciekł i groził, że będzie zabijał. Jego rodzice poprosili o pomoc policjantów. Ci, widząc pobudzonego, agresywnego mężczyznę, próbowali go obezwładnić. W trakcie interwencji mężczyzna przestał oddychać, niedługo potem zmarł w szpitalu. Prokurator umorzył jednak śledztwo, bo nie dopatrzył się przekroczenia uprawnień przez policjantów. Materiał "Czarno na białym".
W 2005 roku Maciej Sołowiej zachorował na schizofrenię paranoidalną, miał wtedy 21 lat. W grudniu 2013 r. jego stan pogorszył się na tyle, że lekarze zalecili powrót do szpitala. Leczyć jednak się nie chciał - uważał, że jest zdrowy.
Nie chciał do szpitala
W momencie, gdy zorientował się, że rodzice chcą umieścić go w szpitalu, wpadł w szał i z nożem w ręku uciekł na dach. Chłopaka musieli obezwładnić antyterroryści, za co rodzice - jak sami twierdzą - dostali reprymendę od szefa lokalnej policji.
Mężczyzna do szpitala trafił, ale po 6 tygodniach wypisano go do domu. Sołowiej po pewnym czasie znów odmówił przyjmowania leków i jego stan się pogorszył. Kiedy zaczął podejrzewać, że rodzice ponownie chcą wysłać go na leczenie, zdemolował dom i uciekł, odgrażając się, że będzie zabijał. Było to 26 maja 2014 roku. Znów interweniowała policja.
Utrata przytomności
Sześciu funkcjonariuszy, którzy próbowali opanować chorego, nie mogło sobie jednak z nim poradzić. Przewrócili napastnika na ziemię i zadzwonili po pogotowie.
Powalony na brzuch i przygwożdżony do ziemi mężczyzna zaczął tracić przytomność. - Pani pogoni tę karetkę, bo ja nie jestem lekarzem, ale człowiek nam zaczyna sinieć - ponaglał dyspozytorkę pogotowia jeden z funkcjonariuszy.
Gdy przyjechała karetka, Sołowiej już nie oddychał. Ratownikom udało się przywrócić akcję serca, ale niedotlenienie mózgu trwało zbyt długo. Po 10 dniach mężczyzna zmarł w szpitalu.
- Nie potraktowali go jak człowieka - mówi matka mężczyzny.
Środki "adekwatne do sytuacji"
Policjanci nie mają sobie nic do zarzucenia i twierdzą, że działali zgodnie z prawem. Do podobnych wniosków doszedł prokurator, który umorzył śledztwo. Zaraz po interwencji poszedł na urlop, a już niedługo odejdzie na emeryturę.
- Te środki, które zastosowała policja w naszym mniemaniu były wystarczające i adekwatne do sytuacji - powiedział Andrzej Stasieczek, zwierzchnik prokuratora z prokuratury rejonowej Krasnymstawie. - Pan Maciej był na tyle pobudzony psycho-ruchowo, że dopływ tlenu, który był mu zapewniony w sytuacji częściowego albo nawet sporego skrępowania, był niewystarczający.
Reporter TVN24 dotarł do jednego ze świadków zatrzymania, który zgodził się rozmawiać. - Jakoś tak go zaciskał tymi kajdankami przez szyję. Tak jakby jego ręką przyciskali go po szyi - powiedział.
"Czas leczy rany"
Pełnomocnik rodziny Sołowiejów kilka miesięcy temu przewidział umorzenie śledztwa w tej sprawie. - Stwierdziłem, że śledztwo idzie w pewnym kierunku. W kierunku, żeby nie zauważyć pewnych spraw, które się narzucają, żeby nie weryfikować pewnych dowodów, które mogłyby obciążać osoby policjantów - stwierdził mec. Łukasz Lewandowski.
W ciągu 8 miesięcy śledztwa prokurator nie ustalił autora filmu, który powstał w chwili zatrzymania mężczyzny, a policjantów przesłuchał dopiero po pół roku od zdarzenia. Co ciekawe, złożyli niemal identyczne zeznania, pełnomocnik rodziny zmarłego określa je nawet mianem "rażąco podobnych".
Rodzice Macieja Sołowieja zaskarżyli postanowienie o umorzeniu śledztwa.
- Wiadomo, że czas leczy rany, ale tego czasu my nie mamy już za wiele i ja o nim nie zapomnę - powiedziała matka mężczyzny.
Autor: pk/kka / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24