Mam specyficzne spostrzeżenia i wspomnienia ze szczytu K2, ponieważ w zasadzie nie było to jak u normalnego wspinacza, który wchodzi na szczyt i celebruje to, czuje jakąś radość. Dla mnie to był cel pośredni, w zasadzie to się wszystko tam zaczynało. Miałem tego świadomość i szybko przygotowywałem się do zjazdu. Wszystko zadziałało na dole - opowiadał w "Faktach po Faktach" Andrzej Bargiel, skialpinista o swojej wyprawie.
Andrzej Bargiel zdobył rano 22 lipca szczyt K2 (8611 m) i jako pierwszy na świecie zjechał na nartach do podstawy góry. To czwarty ośmiotysięcznik w karierze 30-letniego zakopiańczyka, z wierzchołka którego powrócił do bazy w ten sposób. Wcześniej takiego wyczynu dokonał w 2013 roku zjeżdżając z Sziszapangmy (8013 m), w kolejnym roku z Manaslu (8156 m), a w 2015 z Broad Peak (8051 m).
"To było moje wyzwanie, to była moja inspiracja"
Skialpinista, Andrzej Bargiel w "Faktach po Faktach" wyznał, że nie zdążył jeszcze odpocząć i pojechać na wakacje pod palmą w towarzystwie mamy, tak jak to zakładał. - Póki co jest dużo obowiązków. Byliśmy na Woodstocku (Pol’and’Rock Festival w Kostrzyniu nad Odrą - red.) zaraz po powrocie - mówił Bargiel, dodając, że po zamknięciu wszystkich spraw związanych z zakończoną wyprawą uda mu się w ciągu kilku dni wyjechać na wakacje.
Wspominając wejście na sam szczyt K2 ma "takie specyficzne spostrzeżenia i wspomnienia". - W zasadzie to nie było tak jak u normalnego wspinacza, który wchodzi na szczyt i celebruje to, czuje jakąś radość. To był dla mnie cel pośredni - zaznaczył.
- W zasadzie to się wszystko dopiero zaczynało. Miałem tego świadomość i szybko przygotowywałem się do zjazdu. Liczyłem na to. To było moje wyzwanie, to była moja inspiracja. Wszystko zadziałało dopiero na dole, w momencie gdy dotarłem do bazy. Tam dopiero się cieszyłem, poczułem jakąś euforię, spokój i radość, że wszystko dobrze się skończyło, że wszyscy jesteśmy bezpieczni w bazie - relacjonował Bargiel.
- Cieszę się, że byłem konsekwentny w tym wszystkim. W zeszłym roku byłem pod K2 i próbowałem zjechać z tego szczytu. Włożyłem w to kupę pracy, a skończyło się to 200 metrów nad bazą. okazało się, że zupełnie wszystko się nie składało. Długo się wahałem czy wracać tam, czy mi się chce i czy jest sens. Wiedziałem, że da się to zrobić, ale miałem problemy z motywacją - wyznał Bargiel.
Dodał, że miał świadomość tego, że jeśli nie wróci od razu pod ten szczyt, to wieloletnie przygotowania i praca pójdą na marne.
Wyjaśnił, że sama ściana góry stanowiła olbrzymią trudność, gdyż jest to "3600 metrów przewieszenia ściany w pionie". - Musiałem jechać przez środek ściany, połączyć trzy drogi w jedną, by ten zjazd mógł się powieść, by znaleźć ciągi śniegu - mówił. Podkreślił, że trzeba było precyzyjnie planować godziny, odpowiednie pory przejazdu.
- Nie miałem tam żadnych doradców, bo w zasadzie nikt się na tym nie zna. Te wszystkie decyzje musiałem podejmować na bazie własnego doświadczenia - opowiadał.
"Mam jakieś predyspozycje, ale to jest poparte ciężką pracą"
- Mam jakieś predyspozycje, ale to jest poparte ciężką pracą - powiedział o swoich możliwościach fizycznych. - Od wielu lat trenuję i zawsze staram się jak najlepiej przygotować do tych wypraw - dodał.
Zwrócił uwagę, że swoją formę zawdzięcza przede wszystkim treningom, gdyż w jego rodzinie nie ma "predyspozycji sportowych", poza tym, że wszyscy pomagali rodzicom w gospodarstwie. Jednak przez to, że pomagał rodzicom w roli, pozwoliło mu na bycie bardzo aktywnym fizycznie. Ponadto uprawiał różne sporty.
- Od jakichś 12 lat ciężko trenuję i to jest taki kapitał, który zbudował we mnie pewną wydolność - podkreślił.
"Nie spodziewałem się, że ten dron będzie latał tak wysoko"
W skład ekipy wchodził również Bartłomiej Bargiel, brat Andrzeja, który był także gościem "Faktów po Faktach". Podczas wyprawy pilotował drona. - Pomagałem Andrzejowi wytyczyć całą linię zjazdu, poprzez sprawdzanie warunków, jakie panują w danym miejscu, bo moim dronem byłem w stanie podlecieć aż na szczyt - wyjaśnił, dodając, że zmodyfikowany przez niego sprzęt mógł wznieść się powyżej szczytu. - Nie spodziewałem się, że ten dron będzie latał tak wysoko. Okazało się, że w związku z tym, że jest tak lekki i ma odpowiedni zapas mocy, jest w stanie wzbić się tak wysoko - powiedział Bartłomiej Bargiel.
Operator drona opowiedział o tym jak pomógł uratować brytyjskiego himalaistę, Ricka Allena, który zdecydował się na samotny atak szczytowy, a który 9 lipca został uznany za zaginionego.
- Pewnego poranka przyszedł kucharz z sąsiedniej wyprawy i przez lunetę zobaczył, że on (Rick Allen -red) jest, że on tam wisi na zboczu, które kończyło się przepaścią. Gdy poleciałem dronem, okazało się, że to jest osoba, która zaginęła dzień wcześniej i wszyscy myśleli, że już nie żyje. Drona użyłem po to, żeby określić jego dokładną lokalizację - mówił Bartłomiej Bargiel.
- Podleciałem tam do niego, zobaczył drona i zaczął do niego mówić - relacjonował młodszy z braci Bargielów. - Okazało się, że to dało mu jakąś nadzieję, że ktoś się nim interesuje - dodał.
Jak opowiadał, poleciał dronem ponownie, żeby pomóc w naprowadzeniu ekipy, która szła po Brytyjczyka oraz żeby dać mu wskazówki, w którą stronę ma iść.
Młodszy z braci nie uważa, że uratował Allenowi życie. - Nie uratowałem, ale w jakiś sposób pomogłem go ocalić. Żyje jednak dzięki tym osobom (ekipie ratunkowej -red.), które mu pomogły - powiedział.
- Ciekawe jest to, że taki mały sprzęt jest w stanie w taki sposób pomóc człowiekowi - podsumował.
Autor: tmw/tr / Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24