Aborcja w publicznych przychodniach w Wielkiej Brytanii nie jest bezpłatna i dostępna dla Polek praktycznie od ręki, jak reklamowały kontrowersyjne plakaty Lesmisji. Trzeba mieć brytyjski numer ubezpieczenia NIN, w przeciwnym razie trzeba zapłacić - od 500 do nawet 2000 funtów. A prywatne kliniki nie pytają o narodowość.
- Przyjedzie pani i zostanie zaproszona na krótką konsultację, zrobimy USG, zbadamy panią. Przedstawimy wszystkie szczegóły, tak by pani wiedziała, czego się spodziewać. To metoda wysysania, usuniemy płód, to potrwa jakieś 6 do 7 minut. Następnie trafi pani do pokoju, w którym będzie mogła odpocząć. Po kilku godzinach powinna móc opuścić klinikę – tak usługi jednej z wielu prywatnych klinik aborcyjnych w Wielkiej Brytanii promuje głos w infolinii.
Reporterka TVN24 sprawdzała, czy Polki mogą na Wyspach ominąć krajową ustawę antyaborcyjną. Temat wywołały aktywistki Lesmisji SROM. „Bilet lotniczy w obie strony do Anglii w promocji – 300 PLN. Nocleg – 240 PLN. Aborcja farmakologiczna w publicznej przychodni – 0 PLN. Ulga po zabiegu przeprowadzonym w godnych warunkach – bezcenna” – plakat z takim tekstem, rozwieszony na łódzkich przystankach przez aktywistki oburzył wiele osób. Kobiety zostały oskarżone o m.in. zachęcanie do aborcji i do łamania prawa. W Polsce ustawa tzw. antyaborcyjna dopuszcza przerwanie ciąży jedynie w przypadku zagrożenia życia i zdrowia kobiety, uszkodzenia płodu lub ciąży będącej wynikiem czynu zabronionego.
10 tysięcy Polek
Jednak Lesmisji nie mówi prawdy. „Zabieg w godnych warunkach” nie zawsze jest bezpłatny i legalny. Według brytyjskiego prawa aborcja jest bezpłatna i legalna do 24 tygodnia ciąży, ale pod warunkiem, że kobieta ma numer ubezpieczenia NIN (National Insurance Number, odpowiednik polskiego NIP).
Pozostałe kobiety za zabieg muszą zapłacić. Próba oszukania brytyjskiego odpowiednika Funduszu Zdrowia może się skończyć procesem i zwrotem kosztów.
Jeśli jednak pieniądze nie są problemem, ciążę można przerwać w jednej z licznych prywatnych klinik. Polską klientelę bulwarówka „The Sun” dwa lata temu szacowała na 10 tysięcy rocznie. Z kolei z oficjalnych brytyjskich danych wynika jedynie, iż w ubiegłym roku w celach aborcyjnych przyjechało do Wielkiej Brytanii zaledwie 30 Polek. Prawda zapewne leży po środku, jako że pracownicy prywatnych klinik przyznają, że nie pytają klientek o narodowość.
Reporterka TVN24 przedstawiała się jako osoba w 3-tygodniowej ciąży.
"Lekarka robi to co tydzień przez wiele lat"
- To, co pani polecam to procedura chirurgiczna, to technika delikatnego wysysania. Może być wykonana bez uśpienia, gdy pani jest przytomna, poprzez sedację - jest wtedy pani bardzo senna, nie wie, co się dzieje i gdzie jest, ale pani nie śpi. Może pani coś poczuć, jest trochę bólu, ale jest on znośny – usłyszała w jednej z placówek. W innej recepcjonista zachwalał, że „nasi lekarze są wspaniale wyszkoleni. Lekarka, która się panią zajmie robi to, co tydzień przez wiele lat”.
Aborcja kosztuje od 500 do 2000 funtów.
Parlamentarzyści brytyjscy - zarówno konserwatyści, jak i laburzyści - w poniedziałek skrytykowali fakt, że Polki chcące poddać się aborcji przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii z powodu ograniczeń prawnych we własnym kraju. Laburzysta Kevin Barron, szef Komisji Zdrowia w Izbie Gmin stwierdził, że brytyjski system opieki zdrowotnej "absolutnie nie powinien finansować przeprowadzania przez Polki aborcji", bo to "wbrew wszelkim przepisom".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24