Od blisko trzech tygodni około 800 polskich żołnierzy VI zmiany PKW w Afganistanie nie może wrócić do kraju. Utknęli w Kirgistanie, dostają 9 dolarów dniówki i w ciężkich warunkach czekają - podobnie jak ich rodziny - na jakiekolwiek wieści. Dowództwo Operacyjne rozkłada ręce: - Za ich transport płacą i odpowiadają Amerykanie. Kiedy żołnierze wrócą? Nie wiemy - mówi nam mjr Piotr Jaszczuk.
"Powrót" (wojsko woli termin "rotacja") do kraju żołnierzy VI zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie rozpoczął się na początku kwietnia.
Ci żołnierze siedzą w bazach przerzutowych i tłoczą się jak sardynki. Brak możliwości zadzwonienia i kontaktu z rodziną, internet... hmmm - prawie nie działa: 20 gniazdek z prądem na 400 żołnierzy i jakieś śmieszne kontrole żołnierzy amerykańskich. Rotacja trwa od 3 kwietnia, to chyba jakiś wolny żart. Baza Bagram, jak również Manas wypełniona po brzegi naszymi. Na bazach docelowych garstka żołnierzy, którzy pracują "za dwóch" a zaczyna się robić nieciekawie. Siostra jednego z żołnierzy VI zmiany
"Samoloty latały puste"
- Rotowani jesteśmy od około trzech tygodni. Do Manas nie trafiliśmy od razu. Najpierw przez dwa tygodnie spaliśmy w 400 osobowym namiocie w Bagram oczekując kilkakrotnie na samolot. Nasze loty do bazy w Kirgistanie odwoływane były kilka razy. Wiemy, że przez błędy żołnierzy odpowiedzialnych za rotację samoloty te latały do Manas puste - napisał na "Kontakt TVN24" jeden z żołnierzy VI zmiany. Podkreśla, że dziś "przez śmierć naszych dowódców na miejscu panuje jeszcze większy nieporządek".
- Nie posiadamy tutaj swojego bagażu, tylko jeden mundur, ręcznik, resztki kosmetyków i bielizny - wylicza żołnierz. Inny dodaje: - W Manas na jedno łóżko przypadają trzy osoby.
Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych, które odpowiada za przebieg misji, tłumaczy że żołnierzy uziemił wulkaniczny pył. - Przecież wszyscy wiemy dobrze jaka panuje dzisiaj sytuacja w polskiej przestrzeni powietrznej - odpowiada major Piotr Jaszczuk, zastępca szefa wydziału prasowego Dowództwa Operacyjnego. Kiedy przypominamy, że powrót polskich żołnierzy rozpoczął się przed prawie trzema tygodniami, major wskazuje, że wtedy problem był inny. - Chodzi o sytuację w Kirgistanie. Jest na tyle niestabilna, że loty w ostatnim czasie się nie odbywały - wyjaśnia.
Amerykanie płacą, Amerykanie decydują
Naszą skrzynkę Kontaktową zalały maile, od zrozpaczonych rodzin żołnierzy. - Oficjalnie nie mam żadnych informacji. Udało mi się jednak dowiedzieć od męża, że wszystko zależy od armii amerykańskiej, która ma transportować naszych żołnierzy. Moje pytanie brzmi: czy polska armia nie ma swoich samolotów wojskowych, które w tej chwili mogą latać? - pyta żona żołnierza, który w Manas utknął 11 dni temu.
- Ich transport odbywa się za pomocą samolotów odrzutowych. Nasze CASY są turbośmigłowe i za małe - odpowiada mjr Jaszczuk. - Rzeczywiście na podstawie polsko-amerykańskiej umowy za transport naszych żołnierzy do kraju (i do Afganistanu) odpowiadają Amerykanie. Oni też pokrywają jego koszty - wyjaśnia major.
Nasze państwo nie płaci nam za pobyt w zamkniętej bazie wojskowej tutaj. Otrzymujemy tylko dziewięć dolarów dziennie, pomimo misji jest to traktowane jako "podróż służbowa", inaczej niż w przypadku innych żołnierzy np. z USA, Mongolii, Francji itp. Wszyscy oni, jak to słyszą śmieją się i zarazem współczują nam. Żołnierz VI zmiany PKW
Żołnierze jak turyści
- Sytuacja jest bardzo napięta - pisze siostra jednego z żołnierzy. - Chłopcy codziennie mają gotowość do lotu, wychodzą na lotnisko na odprawę i dowiadują się, że wylot się przesunął. Nikt tam nic nie wie i nie przekazuje im informacji. Dochodzi do konfliktów z żołnierzami amerykańskimi, którzy zakręcili Polakom ciepłą wodę i zabierają przedłużacze, żeby nie mogli naładować laptopów i mieć kontaktu z rodzinami przez internet. Nie wspominając o szczególe jakim jest złośliwe nie schowanie palet z bagażami (do których żołnierze nie mają dostępu - red.) do pustej wiaty, tylko pozostawienie ich na deszczu - pisze nam siostra jednego z naszych żołnierzy. - Tłoczą się tam jak sardynki. Mają 20 gniazdek z prądem na 400 żołnierzy i jakieś śmieszne kontrole żołnierzy amerykańskich - potwierdza inna.
Dowództwo Operacyjne zapewnia tymczasem, że "na miejscu na pewno są podejmowane kroki żeby zapewnić żołnierzom jak najlepsze warunki". Z drugiej strony major Jaszczuk dodaje jednak: - To tylko baza przerzutowa, proszę nie oczekiwać, że będą tam mieli takie warunki, jak u nas w kraju w stałych bazach.
Kiedy żołnierze wrócą? - Nie możemy podawać terminów wylotu opinii publicznej ze względu na ich bezpieczeństwo - mówi. Chwilę później usłyszymy, że ich powrót opóźni się o "nieokreślony w tej chwili okres czasu".
Podróż służbowa
Wielu żołnierzy ma jednak bardzo "określony" dzień, w którym powinni znaleźć się domach.
Ci żołnierze nie wykonują już żadnych działań bojowych i dlatego nie przysługuje im należność za wykonywanie działań w strefie wojennej. Są poza nią. Dostają posiłki i dietę: dziewięć dolarów za jeden dzień. Major Piotr Jaszczukk
Co ciekawe żaden z 800 wojskowych czekających na samolot w Kirgistanie, nie jest już na misji wojskowej. Według przepisów w Manas żołnierze przebywają teraz w "podróży służbowej". - Nie wykonują żadnych działań bojowych i dlatego nie przysługuje im należność za wykonywanie działań w strefie wojennej. Są poza nią - tłumaczy major Jaszczuk. Żołnierze dostają posiłki i dietę - dziewięć dolarów za jeden dzień. - Inni żołnierze, np. z Francji, Mongolii, jak to słyszą, śmieją się i zarazem współczują nam. Jesteśmy zmęczeni, wyczerpani po sześciu miesiącach służby a na koniec nikt nas nie szanuje - kończy żołnierz, który jako pierwszy napisał do nas o sytuacji w Manas.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: MON