Może poznany, może zbadany, ciągle jednak gdzieś ginie.
Rzeka, może tylko rzeczka, stał nad nią młyn. Zjeżdżało się do niego wąską, kamienistą drogą, wijącą się w parowie. Schodziłem, albo zjeżdżałem na dno doliny na rowerze. Z daleka już było słychać szum wody. Wartki strumień. Wił się i wcinał, rzeźbił najbliższy krajobraz. Cały realny świat. Z drewnianymi kładkami przerzuconymi nad wodą. Setki razy pokonywało się je. I kiedy byłem tam ostatni raz, młyn nadal stał, rzeka była tylko potokiem, tylko tak samo brzmiącym. Pozostały dźwięki i kolory. Aż tyle. Lata świetlne od ostatniego spotkania z tym miejscem, uświadamiam sobie, że znałem tylko wycinek tego świata, nie szukałem więcej. Niewielki fragment, potok i opuszczony już młyn, porzucone w dolinie. Jak płynął w tym moim zgubionym świecie? Łatwo można znaleźć odpowiedź patrząc na mapę, albo korzystając z podglądu satelitarnego. Ale czy powinno się? Nawet teraz, kiedy niby wszystko wiemy, i o sobie też, pozostają rzeczy nie odkryte. Bo ta wyprawa do młyna będzie całą ekspedycją. Wędrowaniem w górę potoku, by poznać więcej niż tylko część. Zapełnić lukę, która sprawia że jesteśmy biedniejsi. A świat kurczy się. Choć to przecież nieprawda. Chyba warto; potok znowu będzie rzeką.