Napisano, powiedziano, przemilczano, wykrzyczano, skomentowano już w zasadzie wszystko w niemiecko-polskim sporze o Erikę Steinbach czy Widoczny Znak. Relacje polsko-niemieckie, niedobre od kilku lat, są w stanie kryzysowym. Wyjście z klinczu będzie skomplikowane, wszak w RFN Polakom, nawet takim, którzy połowę życia poświęcili odbudowie polsko-niemieckiego sąsiedztwa, przypisano bardzo nieczyste intencje. W Polsce, ośmielam się wspomnieć o tym otwarcie, także spotykam jakąś dziwną antyniemiecką infekcję. Na szczęście to infekcja łagodna, można ją leczyć domowymi sposobami.
I co dalej ? Co z naszym sąsiedztwem za pięć lat ? Jak będziemy dyskutować o sobie my Polacy i Niemcy w powiedzmy takim 2014 r. ? Czy będzie jeszcze o czym rozmawiać ? Kto poprowadzi ten dialog ? Jakie pokolenie i jaką czcionką napiszemy do siebie zaproszenia na 75 rocznicę wybuchu wojny światowej w 1939 r. czy na 25 rocznicę obalenia przodującego ustroju, który zniewolił Polskę i połowę Niemiec ?
Po krótkiej bitwie pod Steinbach wpływowy poseł polskiego rządu podyktował warunki pokojowe niemieckiej kanclerz (niektórzy w Polsce biorą ją za wielką mistrzynię wiadomo jakiego zakonu). W berlińskiej republice przyjęto polskie żądania. Fatalizm polsko-niemieckiego sąsiedztwa nakazuje już teraz jednak szykować się do kolejnego zwarcia. A przygotowanie do takiego zwarcia wymaga także rozpoznania, kto jest naszym sojusznikiem, a kto może wezwać do rewanżu za polską szarżę pod Steinbach.
I tu już w pełni poważnie: zachłystujemy się poparciem, jakiego udzielili nam politycy socjaldemokracji niemieckiej, Zieloni i – o zgrozo – Partia Lewicy. Ich atak na Związek Wypędzonych nie jest jednak w pełni wiarygodny w samych Niemczech, ponieważ te środowiska od zawsze potępiały jakiekolwiek formy upamiętnienia losu Niemców w latach wojny oraz po II wojnie. Zdrowy rozsądek pokazuje jednak, że Niemcy będą jakoś musieli te ofiary upamiętnić. Polska, Czechy oraz szeroko rozumiane kraje koalicji anty-hitlerowskiej muszą wytyczyć Niemcom granice tego upamiętnienia, tak, aby sens historii 20 wieku nie został wypaczony. Nie upierajmy się, że nie można wspominać uczciwie sprowokowanej przez Niemcy katastrofy niemiecko-języcznej cywilizacji Królewca, Gdańska czy Wrocławia. Pamięć o niej nie jest rewanżyzmem, tak jak pamięć o polskiej cywilizacji Kresów jest naszym obowiązkiem wobec nas samych, a nie polskim Drang nach Osten.
Problem z sojuszem historycznym z SPD, Zielonymi i Lewicą, jaki zawieramy dzisiaj jest następujący – te partie bywają mocno krytyczne wobec wizji dzisiejszego porządku europejskiego, na którym nam zależy. Nie podważają go całkowicie, ale jednak przesadnie wychodzą naprzeciw rosyjskim opisom Europy Środkowej. Są osoby z tej grupy jak choćby Joschka Fischer, które afirmują NATO i obecność Ameryki, ale sam kandydat SPD na kanclerza Steinmeier przyjmuje często punkt widzenia Kremla. Na szczęście SPD jest normalną partią demokratyczną i można jej perswadować polskie oczekiwania względem przyszłości Europy. Choć w krytycznym momencie dla nas – po grudniu 1981 r. – SPD w ogóle nie zdała egzaminu z rozumienia polskiej wrażliwości historycznej. Obstawiała PZPR kosztem Solidarności. Aby skomplikować sprawy – zdała go wcześniej, w 1970 r., uznając granicę Polski.
A tak zwana centroprawica i prawica niemiecka ? W tematach historycznych jesteśmy dzisiaj o lata świetlne od siebie.
A przecież CDU-CSU widzą Europę tak, jak widzimy ją często z Warszawy. Wg niej Wspólnota Europejska i Ameryka są sojusznikami, a Rosja musi przyjąć zachodnie reguły dyplomacji, aby dostać przepustkę do Zachodu. I znowu: przychylna Związkowi Wypędzonych chadecja w 1970 r. nie zdała egzaminu z granicy polsko-niemieckiej, zaś w latach 80-tych twardo wspierała polską drogę do wolności, po 89 r. Kohl jako pierwszy poważny przywódca Zachodu pchał Polskę do NATO i UE. Za kohlowską wizją europejskiej jedności nie raz przyszło nam zatęsknić.