Piszmy blogi. Albo przynajmniej tradycyjne pamiętniki. Za kilka lat, jak tu zajrzymy, śmiechu będzie kupa, a i wspomnienia wrócą nieco żywiej. Warto pisać – bo gdybym nie pisał, to za te kilka lat dzisiejszego dnia pewnie bym z tych nerwów nie pamiętał. Tak, tak – proponuję „piszcie blogi” – a tu przecież ostatni odcinek.
To ostatni odcinek, bo jak dalej będę ciągnął dotychczasową tematykę ślubną, to ani chybi albo się Czytelnicy znudzą i nikt tu więcej nie zajrzy, albo Firma uzna, że jak nie chce komentować protestu pielęgniarek, propozycji pierwiastkowych albo lustracji, to niech sobie Mazur sam bloga założy. Zakładam więc, że to ostatni odcinek, bo ja tematu nie zmieniam.
Wczoraj wieczorem ślub zawisł na niebezpiecznie przeciągniętym włosku. Przyznaję - nie wiem, co mnie podkusiło, żeby Narzeczoną ciągnąć do warsztatu, skąd odbierałem limuzynę. Błąd. Bo jakie wrażenie mogło zrobić 24-letnie FSO1500 umorusane smarem, z nie ścieranym od lat kurzem i charakterystycznym zapachem plastikowej tapicerki? I jeszcze gdyby Pan Mechanik darował sobie żarty typu „A jak się rozkraczy dopiero będziesz Pan miał ślub!”. Ale skąd. On w śmiech, a Narzeczona gotuje się, jakby puściła uszczelka pod głowicą. W tym akurat była do Fiata podobna. Wszyscy wiedzą, jak wtedy postępować – czekać, aż ostygnie. Czekałem do północy. Stanęło na moim. Jedziemy Fiatem.
Dzień przed ślubem ma to do siebie, że wszyscy wokół robią się strasznie dowcipni. Odbierałem tablice „Młoda Para” (40 złotych komplet). – I po co Pan to robisz, Panie – rzuca jeden z Panów Wyklejaczy Tablic. – Nic nie mów – każdy sam świadomie popełnia ten błąd – dodał drugi, inkasując gotówkę. Strasznie śmieszne. Na szczęście w tym szampańskim humorze inni starają się Kawalerowi tego ostatniego dnia przychylić nieba. Tak, jak Panowie na myjni, którzy limuzynę zrobili „Na błysk, Proszę Pana. Na błysk! Od nowości taki nie był.” Faktycznie, chyba nie był, bo od nowości to tych rdzawych dziur raczej nie miał. Jutro zakryję je tiulem.
Niestety, w tym morzu szampańskiego nastroju jest jeden wyjątek. Przyszła Panna Młoda. Ta humorem raczej nie tryska – cala, biedaczka, w nerwach. Ale pokażcie mi Pannę Młodą, która w nerwach nie była. I mnie też ta atmosfera nieco się udziela i przypomniałem sobie, jak to gdy byłem małym chłopcem jechałem do dentysty. A jechałem daleko. W autobusie zawsze wyobrażałem sobie drogę powrotną. Zaczynam więc wyobrażać już sobie wesele, bo akurat w przypadku ślubu wyobrażanie sobie drogi odwrotnej mogłoby kojarzyć się źle.
Kończę i żegnam się – przynajmniej do poniedziałku. To był ostatni odcinek. Kawalerski.