- Z niejakim zdumieniem zapoznaję się z artykułami, z których jasno wynika, że dziennikarze czytali protokoły z przesłuchań jakichś świadków, bądź mają w posiadaniu jakieś listy, które porównali z tymi znajdującymi się w aktach. Czyli oni jakiś dostęp do materiałów śledztwa mają, a jago nie mam. Nie trzeba być prawnikiem, żeby uznać to za dziwne - ocenia mecenas.- Mojemu klientowi nie próbuje się niczego wykazać. Od czterech lat ma status podejrzanego, a odbyło się tylko kilka czynności z jego udziałem. On sam wnioskował o przesłuchania, konfrontacje itp. Ale jak jest jakieś zamieszanie w mediach, to nazwisko mojego klienta wypływa. Gdzie tu jest prawo do obrony czy rzetelnego procesu - pyta adwokat Marta Smołka
Źródło: "Trybuna"