Ten czas między Świętami a Nowym Rokiem i chwilę po każdy wykorzystał jak mógł. Na nartach, rautach, spotkaniach, wizytach. Przy stołach i w parku. Każdemu wolno. I to jest piękne. Czasami na wspomnieniach. Jak ja. Znowu trafiłem do Mojego Miasteczka. Dwie znajome wieże z daleka połyskują w słońcu. Piękne, takie majestatyczne. Potężne i tak bardzo moje. Znajome. Z daleka sygnalizują, że już jest blisko, że jeszcze tylko chwila i będzie. Moje Miasteczko. Tylko czy jeszcze moje?
Jakiś czas temu furorę zrobił jeden z portali społecznościowych. Na iluż to biurkach monitory połyskiwały błękitno-zieloną barwą. I wszystko było jasne. Ludzie szukali znajomych, tych dawno nie widzianych, zapomnianych, wyjechanych. A może wcale ich nie szukali? Może szukali siebie?
Siedziałem w jednej z nielicznych kawiarenek Mojego Miasteczka, sączyłem dość podłą kawę, tak jak dwa tygodnie wcześniej usłyszałem słowa klucz - "ekspres nam się popsuł". Siedziałem i wpatrywałem się w ulicę. Tą główną, kiedyś tak dobrze znaną. Wpatrywałem się twarze przechodzących ludzi. Mijali wystawową witrynę nie zaglądając do środka. Zmarznięci, okutani, wolno ale z tym lekkim mroźnym poddenerwowaniem zmierzali przed siebie. Ilu z nich znam? Ilu zna mnie? Wpatrywałem się w te twarze szukając znajomych cech, oczu, uśmiechu. Nic. Zero. Nikogo znajomego. Żadnego gestu, głosu, twarzy. Zero. Ta ulica też jakaś taka inna. Gdzie się podział "Miś" ze wszystkimi jego tajemnicami o których marzyli chłopcy z Noakowskiego? Czy jeszcze jest salonik fryzjerski pana Masłowskiego? Ten pierwszy, w którym przeżywało się katusze związane ze skracaniem nadmiaru owłosienia a potem jeszcze większe gdy trzeba było pokazać się chłopakom z osiedla. Zresztą, obciętym dokładnie tak samo. Pamiętam spacery wąską uliczką i ten smak lodów. Też chyba pierwszych. Z małej lodziarenki na Zduńskiej. Mlecznej masy wciskanej między dwa płatki wafelka. Wylewały się ze wszystkich stron. Pycha. No i jeszcze sklep żelazny, w którym sprzedawca wszystko czego nie miał był w stanie sprowadzić na "przyszły tydzień" - nawet zamawiane tradycyjnie gąsienice do czołgu i koła do Boeinga. Alejki Sienkiewicza, o których z przyjacielem szaleliśmy trójkołowym wózkiem jego schorowanego Dziadka. Moje miasteczko. A dziś? Wszędzie wiszą kolorowe szyldy zachęcające niepatrzących w górę ludzi, do wzięcia kredytu akurat w tym, kolejnym świetnym banku. Sklepy wszystkie takie same, nudne, bez smaku. Choć pewnie dla wielu innych to ich, jedyne jakie znają Miasteczko. Nie dla mnie. Wszystko się skurczyło. I ta uliczka, i domy, i ludzie. Rynki, parki i kościoły. Czy takiego miasteczka szukałem? Czy to jest moje? Nie. To moje Miasteczko żyje gdzieś we mnie. W każdym z nas inne. Wracając do nich nie szukamy starych murów, miejsc, zapachów. Szukamy siebie. Tak jak i na tym, kiedyś słynnym portalu. Czy rzeczywiście chcieliśmy się spotkać bo to tak fajnie po latach zobaczyć innych? Może i tak. Początkowo. Ale czy w tych kiedyś znajomych twarzach, pierwszych zmarszczkach, siwych włosach, nocnych opowieściach i wspomnieniach, znaleźliśmy to po co rzeczywiście przyjechaliśmy na spotkanie? Czy przypadkiem nie szukamy tego, czego już nie ma? Dzieciaków w rajtuzach, zapachu herbaty z termosu do drugiego śniadania smaku kanapki, strachu przed "polskim" ? Czy po prostu nie siedzi w nas to, co we wszystkich pokoleniach przed nami? Tęsknota za dzieciństwem. Będę wracał do mojego miasteczka. Może spotkam kogoś znajomego, może znowu Wielebny przywita mnie na ulicy szeroko otwartymi ramionami, może odnajdę to czego szukam? Będę wracał. Ido tego co z niego zostało i do tego, które wciąż we mnie tkwi. Jest moje. Do "mojej klasy" chyba już nie wrócę. Ona, jak w piosence Grzegorza Ciechowskiego, umarła.