Na Białorusi nie można już oglądać zachodnich stacji telewizyjnych. Wprowadzono blokadę. Urzędnicy reżimu Aleksandra Łukaszenki chodzą po domach i nakazują mieszkańcom demontaż anten satelitarnych - informuje "Dziennik"
"Mówią, że chodzi o ochronę architektury przed brzydotą. Ale tak naprawdę przyczyną tej akcji jest walka z wolnymi mediami, by nie trafiały do nas prawdziwe informacje" - tłumaczy lider białoruskiej opozycji i kandydat w ubiegłorocznych wyborach prezydenckich Aleksander Milinkiewicz. Organizacje praw człowieka już przygotowują poradniki: co robić, by ocalić swoją antenę.
Zmęczona nachalną propagandą Białoruś masowo zaczyna oglądać zagraniczne wiadomości. O tym, jak naprawdę wygląda świat, dowiaduje się choćby z rosyjskich kanałów. Efekt jest piorunujący. Niedawno policzono, że w co dziesiątym białoruskim domu jest już talerz satelitarny, a liczba anten cały czas rośnie.
Jesienią ma rozpocząć nadawanie z Polski białoruskojęzyczna telewizja informacyjna. Agnieszka Romaszewska-Guzy, autorka projektu Telewizji Białoruś, uważa, że Łukaszenka chce zniechęcić sponsorów stacji. "Władze chciałyby, żeby inwestorzy zaczęli zadawać sobie pytanie: po co inwestować w tę telewizję, skoro nie będzie odbierana?" - mówi.
Przedstawiciele reżimu potwierdzają nieoficjalnie przypuszczenia opozycji: to sam Łukaszenka kazał rozprawić się z telewizją satelitarną. - Takie słowa padły parę tygodni temu na jednym z posiedzeń rady ministrów - mówi nam anonimowy rozmówca związany z białoruskim rządem. Otwarcie władze zaprzeczają, ale mało kto traktuje ich wypowiedzi poważnie. Na klatkach schodowych w mińskich blokach zawisły bowiem ogłoszenia, by niezwłocznie usunąć anteny - czytamy w "Dzienniku".
"Powiedzieli mi, że mam zdjąć talerz, bo szpeci wygląd bloku" - mówi mieszkaniec Lidy. Podobne wiadomości napływają z Mińska i Grodna, a internetowe fora pełne są wpisów oburzonych ludzi.
Wszędzie opowieść jest ta sama: lokalni urzędnicy grożą grzywnami i odsyłają po zgodę na posiadanie anteny satelitarnej do wydziału architektury miasta. Typowy sowiecki zabieg. W wydziale architektury w Mińsku nie ma bowiem nikogo, kto miałby zajmować się wydawaniem takich zezwoleń - sprawdzili dziennikarze "Dziennika".
Źródło: "Dziennik"