Kredens na wysoki połysk

Charakterystyczny gwizd przy dodawaniu gazu, niezapomniany zapach tapicerki ze sztucznej skóry w kolorze brąz i lakier „kość słoniowa” zwany również „niemytymi zębami”. Cud motoryzacji Polski Ludowej, FSO 1500 L, Kredens. Moja ślubna limuzyna.

Wieczorem przetaczałem Kredensa z Piaseczna, gdzie od lat spoczywał w cieniu drzewa, do warsztatu w Łomiankach. Kto nie zna podwarszawskiej geografii – już wyjaśniam: do przejechania całe miasto, jakieś 50-60 kilometrów. Szło opornie. Limuzyna była najwyraźniej spragniona – i jazdy i benzyny, bo bez ssania ani rusz. Podobno zapchała się jakaś dysza. Co gorsza, wskaźnik paliwa nie działał („Eee, pływak utonął” – skwitował potem mechanik) więc nie wiedzieliśmy, czy Kredens nam się nie rozkraczy w centrum. Dzielnie jednak dojechał, a dzięki koniecznej przy tej operacji ostrożności, już wiem, jakim autem jeździ osoba, która wprowadziła na trzypasmowych drogach przelotowych w mieście stołecznym ograniczenie do 50 kilometrów na godzinę. Kredensem. Wyprzedzały nas śmieciarki, rady nie daliśmy również miejskim autobusom.

Fiat 125p rodziny autora bloga, rok 1979
Fiat 125p rodziny autora bloga, rok 1979
Źródło: Maciej Mazur

Szczerze przyznam, do Kredensa mam sentyment. Gwizd zaworów przypomina o pościgach porucznika Borewicza, taśma wyznaczająca prędkość dochodzi do osiemdziesiątki, chlapacze gdzieś zgubiliśmy a air-condition zapewniają przerdzewiałe dziury. Na podsufitce piękna tapicerka w maleńkie dziurki. Identyczne jak te, które jako osesek powiększałem szpikulcem parasola, gdy nudziłem się w popsutym akurat (a akurat zdarzało się to często, bo ten typ tak ma) Fiacie mojego ojca. Jak w reklamie Mastercard, „odzyskać pierwszy samochód taty”. Dla mnie Duży Fiat był właśnie pierwszym samochodem taty – no i poniekąd moim też. Decyzja, czym jechać do ślubu, mogła być tylko jedna.

Autor bloga i jego Fiat, rok 1979
Autor bloga i jego Fiat, rok 1979
Źródło: Maciej Mazur

Przekonywanie Narzeczonej trwało dosyć długo – bo ona już niestety kompletnie nie czuje sentymentu do smrodzącej, strzelającej i humorzastej maszyny. Nawet nie przemawia do niej, że to pojazd na stylowej włoskiej licencji. Ale coś za coś. Ja mam być dodatkiem do sukni, to przynajmniej w drodze suknia spocznie w Kredensie. Tylko jeszcze muszę wygonić Świadka zza kierownicy. Każdy chce poprowadzić takie cudo.

Czytaj także: