I wszystko jasne. I już wiadomo, dlaczego trzy dni po spotkaniu Magdaleny Sobiesiak z Marcinem Rosołem w „Pędzącym Króliku” Ryszard Sobiesiak mówi Janowi Koskowi: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA... – jak się spotkamy, to ci powiem – donosów było tyle, że k... wiesz... ze względu na mnie oczywiście.
Skrzyżowanie KGB z CBA to nie żadna nowa służba. To określenie, które stworzył Marcin Rosół, opisując w prokuraturze Marka Przybyłowicza i to, co o nim powiedział Magdalenie Sobiesiak. Mimo, że spotkanie było krótkie (trwało około pięciu minut, a Magdalena Sobiesiak nie zdążyła dopić wody) i treściwe (zakończyło się konstatacją, że Totalizator to nie jest dobry dla niej pomysł), Sobiesiak nie zapamiętała skrótu CBA. Co więcej, była pewna, że słowo CBA podczas tej rozmowy nie padło. Ma prawo nie pamiętać. Choć trzeba przyznać, że to dziwne, bo „skrzyżowanie KGB z CBA” to wyrażenie, którego nie używa się na co dzień. Zapamiętać łatwiej niż trudniej.
ANI ŹRÓDŁO ANI ELEMENT
Przeciek? Nie było. Teza Kamińskiego? Całkowicie chybiona. Marcin Rosół przekonywał komisję, że nie był ani źródłem ani elementem łańcucha, o którym mówił były szef CBA: Oświadczam, że nie mogłem informować pani Sobiesiak o operacji specjalnej prowadzonej wobec jej ojca przez CBA z tego oczywistego powodu, że tego nie wiedziałem.
O akcji dowiedział się z "Rzeczpospolitej”. Jak wszyscy zeznający przed komisją. Oprócz Premiera i ministra Cichockiego. Rosół mówił: Nie mam żadnych dowodów swojej niewinności. Nie nagrałem rozmowy z panią Sobiesiak, nie mam także bezspornego dowodu, że nie wiedziałem o sprawie. Ale w demokratycznym państwie prawa to nie ja mam dostarczyć dowody swojej niewinności. To pan Kamiński na poparcie swojej niezachwianej pewności powinien był przedstawić dowody, czego do dzisiaj nie zrobił. Faktem jest, że komisja ma ciągle tylko poszlaki.
Skoro Marcin Rosół o akcji CBA nie wiedział, to nie mógł użyć nazwy CBA w innym niż mówił kontekście. Może jednak zastanawiać, że akurat taka przedziwna konstrukcja przyszła mu do głowy, kiedy pomyślał o Marku Przybyłowiczu...
PĘDZĄCY KRÓLIK I DONOSY
Spotkanie, podczas którego – według CBA – miało dojść do przecieku, miało się rozpocząć kilka godzin wcześniej. Ale – jak zeznał Marcin Rosół – Magdalena Sobiesiak się spóźniła. Do 16:00 czekał w resorcie, potem wyszedł na lunch. W „Pędzącym Króliku” czekał półtorej godziny. Poseł Stefaniuk dziwił się, że tak długo czekał, by jej poradzić, żeby się z konkursu wycofała: Jeśli pan nic nie wiedział o CBA, to dlaczego pan tego telefonicznie nie załatwił, tylko godzinami w gabinecie pan czekał, potem w restauracji, czy nie można było po prostu zadzwonić, skoro nie ma się świadomości, że jest się podsłuchiwanym?
Rosół tłumaczył, że skoro to on zachęcał ją do startu w konkursie, to kultura osobista tego wymagała, by się z nią spotkał i przekazał je to, co ma do powiedzenia osobiście.
Co więc przekazał? Że nie ma przeszkód merytorycznych i formalnoprawnych, aby kandydowała (…), ale lepiej by było, gdyby aplikację wycofała, bo jeśli wygra konkurs, to pan Przybyłowicz swoimi pismami będzie zatruwał życie jej, jej ojcu, ministrowi Drzewieckiemu i mnie.
Marcin Rosół zeznał, że chodziło mu o donosy, o których usłyszał na przełomie lipca i sierpnia 2009 roku. Donosy miały dotyczyć nepotyzmu. A mówił mu o nich wicedyrektor Centralnego Ośrodka Sportu Andrzej Kawa: poinformował mnie, że pan Marek Przybyłowicz, były pracownik Totalizatora Sportowego, a także działacz Związku Tenisa Stołowego pisze do różnych instytucji donosy i zwraca uwagę na zjawisko nepotyzmu w Totalizatorze Sportowym, mającego polegać na próbie przejęcia wpływów przez tzw. mafię łódzką w ministerstwie sportu.
Rosół uznał informację za – cytuję - idiotyczną i nieprawdziwą. Ale na wszelki wypadek, o rozmowie z dyrektorem Kawą w połowie sierpnia powiedział dyrektor Rolnik. Tej samej, która z nadania ministerstwa sportu trafiła do rady nadzorczej TS. Tej samej, która – według Kawy – za Przybyłowiczem – miała razem z ministrem Drzewieckim należeć do „łódzkiej mafii”. Wtedy też okazało się, że Monika Rolnik też dostała pismo do Przybyłowicza. 10 lipca. O tych pismach już pisałam:
W piśmie do Moniki Rolnik nie ma mowy o nepotyzmie, jest za to mowa o tym, że Mirosław Drzewiecki pod wpływem lobby wycofał się z dopłat. Ale to nie wzbudziło podejrzeń ani Rolnik ani Rosoła. A gdyby wzbudziło, to może błąd urzędnika wykryliby wcześniej niż na spotkaniu z ministrem Drzewieckim 19 sierpnia? O nepotyzmie i upolitycznieniu Marek Przybyłowicz pisał do Premiera. 14 lipca. Potem 17 lipca kopie tego pisma dostała Monika Rolnik. Dostała od Marka Przybyłowicza.
Rosół zeznał, że przekazał Sobiesiak informacje o donosach. I że zasugerował, by wycofała aplikację. Ale zaprzecza, by żądał wycofania aplikacji: Nie żądałem wycofania się z konkursu. Opisałem ryzyka, związane z ewentualnymi działaniami wrogo nastawionych osób. Decyzja należała do pani Sobiesiak.
Mówił przed komisją, że o ile pamięta mógł w rozmowie użyć sformułowania KGB, CBA. Przypomniał, że w prokuraturze określił Marka Przybyłowicza mianem skrzyżowania KGB z CBA. Trzy dni później w rozmowie z Janem Koskiem Ryszard Sobiesiak mówił: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA - jak się spotkamy to ci powiem - donosów było tyle.
ROSÓŁ IDZIE DO MINISTRA
17 albo 18 sierpnia. Idzie z informacją o donosach i refleksją, że w tej sytuacji kandydatura Magdaleny Sobiesiak do zarządu TS nie jest najlepszym pomysłem. Jak zeznał Marcin Rosół, minister się z nim zgadza i prosi o przekazanie tego córce Sobiesiaka. Najpierw zeznał, że nie miał wtedy wiedzy, że Magdalena Sobiesiak złożyła już aplikację. Mówił: Fakt, że złoży aplikację nie był mi znany nawet 17 sierpnia. O tym, że złożyła aplikację miał się dowiedzieć później, w rozmowie telefonicznej.
WERSJA DRZEWIECKIEGO
Mirosław Drzewiecki zeznał coś zupełnie innego. Że podczas tego spotkania Marcin Rosół powiedział mu, że Sobiesiak złożyła aplikację. Co on uznał za zły pomysł:
(…) jak zostałem poinformowany, że pani Magdalena Sobiesiak złożyła aplikację w konkursie Totalizatora Sportowego, to moja odpowiedź była taka, że to jest głupi pomysł i, dlatego że tam jest przedstawiciel ministerstwa sportu w radzie nadzorczej, nie wchodzi w grę, żeby tam startowała, nie powinna tam startować. I to była moja ocena podejścia do tej sprawy. A poza tym zawsze uważałem, że te rzeczy muszą być jasne po prostu. Poseł Sławomir Neumann:
A kiedy to było? Czy rozmawiał pan z panem Rosołem wtedy?
Pan Mirosław Drzewiecki:
To był 17–18 sierpień, zaraz po tym, jak pani Sobiesiak złożyła aplikację
w konkursie. Zaraz po tym.
Poseł Sławomir Neumann:
Ale dowiedział się pan od pana Rosoła o tym?
Pan Mirosław Drzewiecki:
Od pana Rosoła. Potem była krótka przerwa. W tej przerwie Marcin Rosół musiał usłyszeć, że mówimy o tej właśnie rozbieżności. Bo kiedy wrócił na salę, tłumaczył, że może to za sprawą złego nagłośnienia albo tego, że niewyraźnie mówi. I sprostował, że 17-18 sierpnia powiedział Drzewieckiemu, że złoży albo już złożyła. A minister miał odpowiedzieć, że jeśli złożyła, to niech wycofa. Co i tak stoi w sprzeczności z tym, co powiedział Drzewiecki.
W październiku, kiedy Marcin Rosół rozmawiał z dziennikarzami „Dziennika”, podawał z kolei różne daty tego spotkania:
„Dziennik Gazeta Prawna” (08.10.2009):
Czy Rosół rozmawiał o tej sytuacji z Mirosławem Drzewieckim? Czy to minister kazał mu wycofać Sobiesiakównę? Rosół podaje nam dwie wersje. Sprzeczne: kiedy rozmawialiśmy z nim 4 października twierdził, że rozmawiał z Drzewieckim o posadzie dla córki biznesmena w Totalizatorze. A potem - około 23 sierpnia - o wycofaniu jej z konkursu. Minister miał powiedzieć: "Jakbyś mógł to ją wycofaj jakoś". To ważne, bo Drzewiecki był właśnie po rozmowie z Donaldem Tuskiem, który pytał go o ustawę hazardową.
Wczoraj Rosół przedstawił inną wersję: "Drzewiecki kazał mi ją wycofać około 17 sierpnia. Wcześniej w ogóle nie wiedział, że córka Sobiesiaka startuje. Forsowałem ją na własną rękę. Nie chciałem w nic wrabiać Drzewieckiego".
„JEST KONKURS, NIECH DZIEWCZYNA STARTUJE”
Cofnijmy się w czasie. Maricin Rosół dowiaduj się, że w Totalizatorze Sportowym idą zmiany. Jak zeznał, dowiedział się o tym do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Był prawdopodobnie maj 2009. Musiał to być maj i to początek, bo 9 maja w stenogramach czytamy, jak Marcin Rosół mówi Ryszardowi Sobiesiakowi, że ma już pomysł, tylko Mirek musi mu to przyklepać. Dopytywany przed komisją przyznał, że chodziło mu już wtedy o posadę w Totalizatorze Sportowym.
Wiedział dużo wcześniej niż inni, bo ogłoszenia w prasie pojawiły się 23 lipca. Ale pomijając. Wiceminister skarbu zaproponował, żeby resort sportu, który dostaje od TS pieniądze na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, oddelegował swojego człowieka do rady nadzorczej. Rosół powiedział o tym Drzewieckiemu, który wskazał dyrektor generalną resortu sportu Monikę Rolnik. Która to Monika Rolnik do rady nadzorczej 30 czerwca 2009 trafiła.
Marcin Rosół zeznał, że Leszkiewicz powiedział mu przy tym o konkursie na członka zarządu TS. I poprosił, że jeśli zna kogoś, kto szuka pracy, a ma kwalifikacje, to żeby zachęcił go do startu w konkursie. Jak mówił Rosół, to wszystko zbiegło się w czasie z rozmowami z Ryszardem Sobiesiakiem, którego córka chciała odejść z rodzinnego biznesu. Sobiesiak opowiadał, że jest świetnie wykształcona. Kilkakrotnie dzwonił w jej sprawie. Pojawił się pomysł pracy w Centralnym Ośrodku Sportu w Szczyrku. Ale to było najwyraźniej za mało. Co ciekawe, jak zeznał Rosół, Sobiesiak któregoś razu miał zapytać, czy ten wie coś o konkursach. I wtedy Rosół powiedział, że będzie konkurs w Totalizatorze Sportowym: Jest konkurs. Niech dziewczyna startuje.
To było coś. Magdalenie Sobiesiak pomysł się podobno spodobał. A Rosół zeznał, że poprosił Sobiesiaka o jej CV. I to CV dostał.
WERSJA DRZEWIECKIEGO
Mirosław Drzewiecki zeznał tymczasem, że to jemu Sobiesiak przekazał CV córki, a on przekazał je Rosołowi i dalej sprawą się nie interesował: to CV przekazałem panu Rosołowi i w zasadzie ja tą sprawą się w ogóle już nie interesowałem.
Ze stenogramów wynika jednak, że miał mówić Sobiesiakowi, że pilotuje sprawę i że wszystko pójdzie po ich myśli.
Rosół wyjaśnił, że Drzewiecki mówił mu wcześniej, że Sobiesiak przekazał mu CV córki, ale jego zdaniem, minister się nie bardzo tym przejął: Mówiąc językiem młodzieżowym minister Drzewiecki kompletnie olał sprawę i powiedział: jak coś będziesz wiedział, to poinformuj o konkursie. Ja to tak odebrałem, a nie tak: proszę masz to pilotować.
AKCJA REKOMENDACJA
26 czerwca 2009 roku Marcin Rosół przesyła CV Magdaleny Sobiesiak ministrowi Leszkiewiczowi. Z adnotacją, że to osoba rekomendowana przez ministerstwo sportu. Ale Rosół tłumaczy, że nie o rekomendowanie mu chodziło. Przytaczał definicję ze słownika języka polskiego. Mówił na przykład o pochwale. Bo uważał, że ma dobre papiery. I o tym, że mail miał być zapytaniem, czy Magdalena Sobiesiak ma odpowiednie kwalifikacje, żeby trafić do zarządu TS. Trzeba przyznać, że to bardzo ciekawa forma zapytania. Z czego sam Marcin Rosół zdał sobie sprawę:
Jedyną rzeczą, która jest kompletnie bez sensu w tym mailu, jest powoływanie się w tej mojej rekomendacji na Ministerstwo Sportu i Turystki.
Dopytywany, czy w sprawie kilku tysięcy innych osób, które są bez pracy i tej pracy szukają też wysyłał maile do ministrów. Z rekomendacją resortu sportu, odpowiedział: Że parę tysięcy innych osób szuka pracy wiem. Te parę tysięcy osób pisało do mnie maile. Namierzało mnie na przykład przez Naszą Klasę, koledzy z podstawówki, z Zabrza, z innych miejscowości i wysyłali do mnie maile. Z rozbrajającą szczerością przyznał, że ich CV nie posyłał dalej, bo nie wszyscy z nich mieli tak świetne kwalifikacje jak córka Sobiesiaka.
Posłowie dopytywali, gdzie w regulaminie ministerstwa jest zapis, który upoważniał go do interweniowania w sprawach prywatnych przedsiębiorców. Marcin Rosół ze spokojem tłumaczył, że Drzewiecki zatrudniając go prosił, by był dostępny dla interesantów i obywateli: Żałuję, że nie mam takiej mentalności, która spowodowałaby, że po przyjęciu na szefa gabinetu politycznego zamknąłbym się i wyłączył telefon i powiedział wszystkim: idźcie do diabła.
Rosół zeznał, że minister Leszkiewicz docenił kwalifikacje córki Sobiesiaka: Uznał, że powinna startować w konkursie. Wtedy Rosół przekazał te informacje Sobiesiakowi.
Z Magdaleną Sobiesiak spotkał się na początku sierpnia. O to spotkanie prosił jej ojciec. Sobiesiak pokazała mu swoje dokumenty, poprosiła, żeby sprawdził, czy są kompletne: Powiedziałem jej, że skoro ma wszytko zgromadzone, niech je składa. Na tym skończyła się moja rola. Przestałem się tą sprawą interesować (…) Z nikim z komisji konkursowej nigdy się nie kontaktowałem i nie wpływałem na jej prace.
Rosół zapewniał (tak jak wszyscy inni świadkowie pytani w tej sprawie), że nie było żadnego pomysłu usadowienia Magdaleny Sobiesiak w Totalizatorze Sportowym. Że to teza Mariusza Kamińskiego, którą - niestety - część opinii publicznej podziela.
Mariusz Kamiński zeznał przed komisją tak:
26 czerwca Marcin Rosół oficjalnie wysyła wiceministrowi skarbu Adamowi
Leszkiewiczowi CV Magdaleny Sobiesiak z informacją, że jest to osoba, którą
ministerstwo sportu rekomenduje do Zarządu Totalizatora Sportowego. 2 sierpnia po
raz kolejny w domu Mirosława Drzewieckiego Ryszard Sobiesiak spotyka się
z ministrem sportu. Po tym spotkaniu informuje swoich kolegów z branży, że
wszystko jest ustawione, konkurs jest ustawiony, 2 września jego córka zostanieczłonkiem Zarządu Totalizatora Sportowego.
Mirosław Drzewiecki zeznał, że sprawdził i że nie ma żadnego potwierdzenia, by takie spotkanie się odbyło. Nie wykluczył, że Mariusz Kamiński mógł pomylić fakty.
Odsyłam do wpisu o zeznaniach Magdaleny Sobiesiak i cytatu ze Sławomira Sykuckiego o podziale rynku, jeśli Magda będzie się trochę słuchać.
Z LESZKIEWICZEM W INNEJ SPRAWIE
Marcin Rosół zeznał, że 25 sierpnia, czyli dzień po spotkaniu w „Pędzącym Króliku” spotkał się z ministrem Leszkiewiczem. Ale uwaga, nie w sprawie Magdaleny Sobiesiak. Tłumaczył, że w tamtym okresie bardzo blisko współpracowali nad przejęciem w trwały zarząd terenów spółki skarbu państwa dla zakopiańskiego Centralnego Ośrodka Sportu. I że prawdopodobnie to był powód spotkania: Jeżeli prześledzicie państwo dokumenty w Ministerstwie Skarbu, w delegaturze MSP w Krakowie, w spółce Polskie Tatry S.A., w COS w Warszawie i Zakopanem, to znajdziecie państwo odpowiedź, dlaczego akurat w tym terminie chciałem się spotkać - wcale nie pilnie, wcale nie nerwowo, wcale nie histerycznie - z ministrem Leszkiewiczem.
Ale – żeby nie było wątpliwości - Rosół dopuszcza taką oto możliwość, że podczas tego samego spotkania wspomniał Leszkiewiczowi, że jego zdaniem Magdalena Sobiesiak prawdopodobnie nie weźmie udziału w konkursie na członka zarządu TS. Mówił prawdopodobnie, bo wcześniej powiedział, że decyzję zostawił Magdalenie Sobiesiak. Odniósł jedynie wrażenie, że się wycofa: Powiem więcej - wyczytałem to w jej oczach.
Pytanie, co Marcin Rosół wyczytał w oczach ministra Drzewieckiego 19 sierpnia, skoro już na drugi dzień próbował się dodzwonić do ministra Leszkiewicza, który był na urlopie.
Mariusz Kamiński zeznał:
Marcin Rosół podejmuje histeryczne ruchy w celu nawiązania kontaktu z ministrem, wiceministrem skarbu państwa – Leszkiewiczem. Wiemy, jaki był cel tych poszukiwań, tego kontaktu, gdyż dwudziestego piątego, ponieważ minister jest za granicą, spotykają się panowie w pierwszym możliwym terminie i Marcin Rosół informuje ministra Leszkiewicza, że chce wycofać córkę Sobiesiaka, nie podając żadnych powodów. Rozstrzygnięcie miało nastąpić dwudziestego szóstego.
Marcin Rosół stanowczo zaprzecza. Żadnej histerii nie było. Mówi o dwóch nieodebranych połączeniach i telefonie do sekretariatu, żeby umówić się z ministrem na po urlopie. Znowu odwołam się do publikacji „Dziennika”:
„Dziennik Gazeta Prawna” (08.10.2009):
W dniach 20 - 24 sierpnia - Marcin Rosół wielokrotnie dzwoni do wiceministra skarbu Adama Leszkiewicza. Po co? "Chciałem wycofać Magdalenę Sobiesiak" - przyznaje były szef gabinetu ministra.
Leszkiewicz: "Byłem za granicą nie odbierałem. Rosół dzwonił wiele razy, a ja zapamiętuję tych, którzy przeszkadzają mi w wakacjach".
24 sierpnia - w sekretariacie Leszkiewicza potwierdziliśmy, że tego dnia telefonuje Rosół. Współpracownik Drzewickiego, chce umówić się z wiceministrem na pierwszy termin po jego powrocie z wakacji.
Leszkiewicz przyznaje, że Rosół dzwonił wiele razy. Rosół przyznaje, że dzwonił po to, żeby wycofać Magdalenę Sobiesiak.Kiedy mówił prawdę? Wtedy, czy przed komisją? W tej sytuacji ważne będą zeznania samego Leszkiewicza. Już 4 marca.
MECZ, NIE GADANIE
Zostawiamy Totalizator Sportowy. I „Pędzącego Królika”. Po ośmiu ponad godzinach przesłuchania, po niewinnym pytaniu o popołudnie 19 sierpnia 2009, Rosół opowiedział komisji o meczu. Dla komisji ważnym, bo na samym politycznym szczycie. Bo kilka godzin wcześniej Premier – o problemach z ustawą hazardową – rozmawiał z Mirosławem Drzewieckim. Później – także z Grzegorzem Schetyną. Choć w tej części – jak zeznają świadkowie – była mowa już tylko o pieniądzach na Stadion Narodowy.
To był mocny skład. Na pewno politycznie. Donald Tusk – kapitan (atak), Grzegorz Schetyna – pomocnik, Cezary Kucharski (były reprezentant Polski) – pomoc, Tomasz Arabski – obrona, Sławomir Nowak – prawa obrona, Marcin Rosół – obrona, bramkarz – lotny. Mirosława Drzewieckiego – na milion procent – jak mówi Rosół – nie było.
O czym rozmawiali? Rosół mówi: to był mecz, a nie spotkanie: przed meczem rozmawialiśmy o tym, że damy radę. W trakcie – podaj, jak grasz, ofermo. Do kogo ofermo? Do mnie – odpowiada Rosół. Po meczu rozmawialiśmy o tym, że świetny wynik. Było 2:2.
Z kim grali? Z żołnierzami. Jakimi? Wojska Polskiego.
Nie było mowy ani o ustawie ani o spotkaniu u Premiera. To było wydarzenie sportowe – powtarzał Rosół. Po wybuchu afery hazardowej w takich wydarzeniach – jak mówił – już nie uczestniczył. Chyba były dla niego ważne. Bo na pytanie o rozmowy przed sierpniowym meczem odpowiedział jeszcze: byłem pochłonięty faktem, że idę na mecz.
Gra w piłkę tego właśnie wieczora już się pojawiła. Podczas przesłuchania Grzegorza Schetyny. Ale bez składu, bez szczegółów:
Poseł Bartosz Arłukowicz:
Panie ministrze, czy pamięta pan, co pan robił wieczorem 19 sierpnia?
Pan Grzegorz Schetyna:
A pan?
Poseł Bartosz Arłukowicz:
Co ja robiłem?
Pan Grzegorz Schetyna:
Mhm.
Poseł Bartosz Arłukowicz:
Nie pamiętam.
Pan Grzegorz Schetyna:
Dziękuję.
Poseł Bartosz Arłukowicz:
A pan pamięta?
Pan Grzegorz Schetyna:
Ja pamiętam.
Poseł Bartosz Arłukowicz:
A co?
Pan Grzegorz Schetyna:
Grałem w piłkę nożną.
Grzegorz Schetyna nie był dopytywany o okoliczności. Był dopytywany o Mirosława Drzewieckiego. Powiedział tylko, że wtedy ministra sportu raczej nie było.
Marcin Rosół zeznał, że podczas meczu nie zauważył, żeby ministrowie, czy wicepremier Schetyna, czy premier Tusk, czy minister Nowak - nie wiem czy był też minister Tomasz Arabski - czy inne osoby jakieś podenerwowanie wykazały. Wprost przeciwnie - wykazały raczej zdeterminowaną wolę, by wygrać ten mecz. Na szczęście udało się zremisować. Po meczu rozjechaliśmy się.
Na kolejne pytania posłanki Kempy o to, o czym rozmawiali, odpowiedział: Graliśmy jedenastu na jedenastu i w składzie dwudziestodwuosobowym nie rozmawialiśmy o aferze przeciekowej ani o aferze hazardowej. Po meczu rozjechaliśmy się każdy w swoim towarzystwie i tyle tej sensacji.
KOLEGA SOBIESIAK
Marcin Rosół jest jedynym świadkiem, który przyznał przed komisją, że nie tylko jest z Ryszardem Sobiesiakiem na ty, ale są nawet kolegami. Mimo różnicy wieku. Wprawdzie nie odwiedzali się i nie rozmawiali przez telefon o swoich problemach, ale kolegami mogą się nazywać. Tak mówił Marcin Rosół. To o tyle ciekawe, że poznał go lata później niż Mirosław Drzewiecki, Grzegorz Schetyna, czy Zbigniew Chlebowski.
Poznali się we wrześniu 2008. W Krakowie. Marcin Rosół opowiada o tym spotkaniu tak: otwieraliśmy Orliki w Gdowie. Dwa, może trzy dni wcześniej dostałem informacje od asystenta ministra Drzewieckiego, że znajomy ministra chce tam przyjechać. Pytał, gdzie będziemy spali. Powiedziałem, w którym hotelu. To był hotel Royal. Jak zeznał Marcin Rosół, Ryszard Sobiesiak już na nich czekał. W restauracji.
Sobiesiak przedstawił się, że jest z branży hotelowo – turystycznej. Rozmowa była krótka. Tematy różne. Trochę o golfie, trochę o pracy. Ale była też prośba. O interwencję w sprawie Zieleńca. Sobiesiak miał się pożalić, że wyciąg nie może ruszyć z powodu opieszałych urzędników. Rosół zeznał, że był przekonany, iż sprawa utknęła w ministerstwie sportu. Dał wizytówkę. Poprosił o telefon. Jak mówił, potraktował Sobiesiaka jak każdego innego petenta. Zanim o sprawie…
WERSJA DRZEWIECKIEGO
Mirosław Drzewiecki mówił o tym spotkaniu, że Ryszard Sobiesiak chciał zobaczyć Orliki, dlatego przyjechał (Sobiesiak zeznał, że Orlików nie oglądał) i że go nie zapraszał, a na otwarcie mógł przyjść każdy. Rosół zeznał, że Sobiesiak zapowiedział się kilka dni wcześniej. I wreszcie, już o samym spotkaniu przy kolacji, Mirosław Drzewiecki nie pamiętał tematu rozmowy: nie mam pojęcia, czy, czy rozmawiałem o golfie, czy rozmawialiśmy np. o Lidze Mistrzów. Dopytywany, czy była mowa o jakiś interesach Sobiesiaka mówił: Nie przypominam sobie, dlatego że to było ponad rok temu, ponad rok temu. To była krótka, krótkie spotkanie, które trwało kilkadziesiąt minut i być może, nie mam pojęcia, o czym rozmawialiśmy. Rosół zeznał, że Drzewieckiego przy tym fragmencie rozmowy mogło nie być.
WERSJA SOBIESIAKA
Sobiesiak zeznał, że Orlika w Gdowie nie oglądał. Co więcej, inaczej z kolei niż Marcin Rosół, mówił, że jechał wtedy chyba do Zakopanego: może jechałem do Zakopanego, no nie wiem. Jechałem w tą stronę i dzwoniłem do pana Drzewieckiego. Jest. No to rozmawiałem z nim. Ale nie wiem o czym, po co i na co (…) pewnie było tak. Dzwonię: Gdzie śpicie? Tu. Dzwonię do hotelu: Są miejsca? Są. No to śpię w tym samym hotelu. Rozumiem, że dzwonił z drogi, którą – jak sugerował w innym momencie przesłuchania – mógł pomylić. Co mu się podobno często zdarza. Czyli, że nie zapowiadał się wcześniej?
Ryszard Sobiesiak zapytany, czy prosił Marcina Rosoła wtedy o pomoc, odpowiedział: Wtedy na pewno nie. Była jedyna sytuacja wtedy, kiedy rąbałem ten las, no. Wszystko było pozałatwiane. Ja, szkoda, że ja nie wziąłem tych papierów. Nie wiem, czy to by państwu by się przydało. A jednak prosił.
TYLKO JEDEN FAX
Rosół był przekonany, że sprawa utknęła w ich resorcie. Okazało się, że zgoda leżała w resorcie środowiska: Pan Sobiesiak poprosił mnie, czy mógłbym grzecznościowo przefaksować mu ten dokument. Dokument przefaksowałem. Nie znałem i do dziś nie znam treści tego dokumentu. Nie załatwiałem żadnej decyzji w ministerstwie środowiska. Potem tłumaczył, że to była kopia dokumentu. Czyli – tak zrozumiałam – ktoś przefaksował jemu, a on przefaksował dalej.
Rosół nie pamiętał, kto mu dał ten dokument. Mówił, że nie pamięta z ręką na sercu. Fax wysłał 22 września 2008. Jak mówił poseł Wassermann, z billingów wynika, że między 17 a 22 września właśnie Sobiesiak rozmawiał z Rosołem osiem razy. Dlaczego tak często? Rosół nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Fakt, było to dawno. Pytanie o billingi było w nawiązaniu do pytania, czy Rosół tylko wysłał faks, czy może coś jednak załatwiał?
Rosół zaprzecza. Mariusz Kamiński zeznał przed komisją, że Rosół miał załatwić w ministerstwie środowiska zezwolenie na trwałe wylesienie gruntów, na których firma Sobiesiaka budowała wyciąg narciarski w Zieleńcu. W kontekście tej sprawy „Rzeczpospolita” opublikowała stenogramy, w których czytamy, jak Marcin Rosół mówi do Ryszarda Sobiesiaka: My załatwiliśmy ci wycinkę, ale śniegu ci nie załatwimy.
Sobiesiak prosił Rosoła jeszcze w innej sprawie. Dotyczącej kontroli z ministerstwa infrastruktury, która miała potwierdzić konserwację i dopuszczenie do użytku wyciągu: Decyzja czekała do odbioru. Przekierowałem pana Sobiesiaka do Ministerstwa Infrastruktury.
TYLKO JEDEN TELEFON
Sobiesiak prosił Marcina Rosoła w jeszcze innej sprawie. Tym razem przetargu na lokal na Żoliborzu. Jak zeznał Rosół, w kwietniu lub w maju 2009 roku Sobiesiak poprosił o sprawdzenie, czy to prawda, że przetarg, w którym chce się ubiegać o lokal przy ulicy Mickiewicza w Warszawie, może być ustawiony pod jakiegoś oferenta.
Rosół się zdziwił: Zdziwiłem się tą informacją, bo wszystkie przetargi ogłaszane są na stronach internetowych publicznych serwerów.
Ale zadzwonił: Niemniej wykonałem do przewodniczącego rady dzielnicy jeden telefon z pytaniem, czy przetarg na lokal przy ulicy Mickiewicza jest już ogłoszony i czy wszystko jest w porządku, ponieważ mam sygnał, że są jakieś nieprawidłowości.
Okazało się, że przetarg dopiero będzie ogłoszony, a informacja będzie dostępna w Internecie. I jeszcze, że wszystkie procedury będą dochowane. Rosół musiał się chyba zdenerwować, bo – jak zeznał - powiedział Sobiesiakowi, żeby zainwestował w człowieka, którego posadzi przed komputerem i który przypilnuje terminu ogłoszenia przetargu i samego przetargu.
Zaprzecza, jakoby pomagał przetarg ustawić. W analizie CBA jest taki cytat ze stenogramu, z którego wynika, że 24 sierpnia (przed spotkaniem w „Pędzącym Króliku”) Ryszard Sobiesiak prosi córkę, żeby zapytała Rosoła o lokal na Mickiewicza, bo miał pilotować, a tam jest nowy przetarg.
Rosół tłumaczył, że Sobiesiak ten przetarg przegrał: Gdybym, jako osoba związana z rządzącą partią, chciał coś załatwić, to, przyjmując rozumowanie Kamińskiego, powinienem być skuteczny. Czy jeden grzecznościowy telefon na przestrzeni pięciu miesięcy można nazwać załatwianiem, pilotowaniem? Absurd.
Coś bardzo podobnego mówił przed komisją Zbigniew Chlebowski. Że gdyby tylko chciał, to by mógł. A że nie mógł, to znaczy, że nie chciał. Taka logika. Ciekawa.
TYLKO TRZY MINUTY
29 września 2009 roku z kolei. Kolejna prośba. Tym razem dotycząca słynnych gondoli. Po tej informacji dziennikarze na sali westchnęli: Jezu, przy gondolach też mu pomagał… Spokojnie, nie pomagał. Ryszard Sobiesiak prosił. Umówił się na spotkanie. Ale Rosół nie miał czasu. Wypili szybką kawę. Tym razem, nie pięć, ale trzy minuty. Tym razem nie w „Pędzącym Króliku”, ale w kawiarni obok „Pędzącego Królika”. Wszystko w sąsiedztwie ministerstwa sportu.
Sobiesiak miał zapytać: czy mógłbyś przyjąć inwestora, który jest z Austrii i chciałby przedstawić pomysł z gondolami. I usłyszeć: Wybacz, ale nie dam rady. Ale i tak nic z tego by nie było.
Panowie się rozstali. Marcin Rosół mówił, że nie wiedział, czego będzie dotyczyło spotkanie, bo przez telefon Sobiesiak nie mówił, o co chodzi.
CZORSZTYN
Z tzw. sprawą czorsztyńską – jak zeznał Marcin Rosół – nie miał nic wspólnego: Nigdy się tym nie zajmowałem, nie znam pana Lecha Janczego, absolutnie nic w tej sprawie nie wiem.
Niektóre media podawały, że Rosół miał być aktywny także i w tej sprawie.
„RAFAŁ, ALE TY WYKREŚLIŁEŚ CAŁY PRZEPIS!”
Marcin Rosół mówił dużo o spotkaniach w resorcie sportu - 19 i 20 sierpnia 2009 roku. Spotkania dotyczyły pisma z 30 czerwca 2009 roku, którym to pismem resort – niechcący – informował, że nie chce dopłat.
19 sierpnia rano, przed spotkaniem ministra sportu z Premierem, minister Drzewiecki wezwał do swojego gabinetu jego, Monikę Rolnik, dyrektor departamentu ekonomiczno-finansowego Bożenę Pleczeluk i dyrektora departamentu prawno-kontrolnego Rafała Wosika.
Jak zeznał Rosół, minister miał prosić o przedstawienie harmonogramu prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych w kontekście prac na zabezpieczeniem finansowania Euro 2012. Miał prosić także o informacje, kto i na jakim etapie przygotowywał stanowisko resortu sportu. Oczywiście chodziło głównie o pismo z 30 czerwca.
O tym, jak tłumaczyli się urzędnicy już pisałam:
Według Rosoła, w pewnym momencie Rafał Wosik (autor pisma) odczytał pismo na głos. I po tym, zarówno minister jak i dyrektor Rolnik stwierdzili, że pismo ewidentnie wskazuje na rezygnację z dopłat, a nie na konieczność zmiany uzasadnienia.
Monika Rolnik miała nawet powiedzieć: Rafał, ale ty wykreśliłeś cały przepis! Zapominając chyba, że zanim Rafał ten przepis wykreślił, konsultował z nią tekst pisma. Ona sama w swoim piśmie wyjaśniającym tłumaczyła (wpis powyżej), że nie znała szczegółów ustawy, dlatego tekst pisma zaakceptowała.
Podczas spotkania Wosik miał się upierać, że pismo można różnie interpretować. Ale żeby nie było niedomówień, zaproponował, że napisze pismo wyjaśniające do resortu finansów. Jak mówił Rosół, minister Drzewiecki uznał jednak, że skoro pismo ma tylko informacyjną wartość i nie ma skutków finansowych, to takie wyjaśnienie nie jest potrzebne.
Czyli: błąd urzędnika. Dość osobliwie ten błąd Marcin Rosół tłumaczył: Wtedy odnieśliśmy wrażenie, że jest to pomyłka, która stała się pretekstem dla Ministerstwa Finansów do braku zgody na nowelizację Wieloletniego Planu Inwestycyjnego. Byliśmy przekonani, że jest to intryga Ministerstwa Finansów, które nie chce dać pieniędzy na stadion. Czyli: nie tyle błąd urzędnika, co intryga ministra finansów. Bardzo, bardzo ciekawe. Ciekawe co na to minister finansów.
I jeszcze raz. Żeby było jasne. Intencją resortu sportu była – jak przekonuje także Marcin Rosół – zmiana uzasadnienia, a nie przepisu. Monika Rolnik miała tłumaczyć, że w związku z rezygnacją z II etapu budowy NCS proponowane w projekcie rozwiązania przestają mieć cel: Trzeba więc poinformować ministra finansów, że wprowadza podatek celowy i uzasadnia to celem, którego nie ma.
Jak zeznał Marcin Rosół, minister Drzewiecki poprosił urzędników o przygotowanie kalendarium prac nad ustawą, prac nad finansowaniem przedsięwzięć Euro 2012, prac nad WPI (Wieloletni Plan Inwestycyjny). Właśnie z tymi dokumentami minister pojechał do Premiera.
MINISTER JEDZIE DO PREMIERA
Marcin Rosół traktował wyjazd ministra Drzewieckiego do Premiera jako walkę o pieniądze na Stadion Narodowy. Bo – jak mówił - w WPI na lata 2010-2011 brakowało 700 mln złotych: Odebrałem to jako: panie, panowie jadę, do Premiera walczyć o 700 mln a wy mi tu robicie taki głupi błąd.
Dzień później - 20 sierpnia – Marcin Rosół miał zapytać ministra, czy kwestia nowelizacji Wieloletniego Planu Inwestycyjnego oraz zwiększenie środków na Stadion Narodowy została rozstrzygnięta po myśli ministerstwa sportu. Minister odpowiedział, że tak. I to – według Rosoła – była jedyna informacja, jaką po spotkaniu z Premierem przekazał mu minister. Poprosił przy tym, by zwracał jeszcze większą uwagę na wszystkie dokumenty, które przygotowują urzędnicy i dają do podpisu ministrowi.
Marcin Rosół nie ma wątpliwości, że przyczyną całego zamieszania jest nie tyle błąd urzędników ministerstwa spotu, co ewidentny błąd ministra finansów. Jak tłumaczył, minister finansów nie mógł nie wiedzieć, że całość inwestycji związanych z Euro 2012 musi być finansowana z budżetu państwa, bo taka była uchwała Rady Ministrów z czerwca 2008 roku. Polecam wpis:
Zarzucił także resortowi finansów albo brak wiedzy albo… złą wolę. Najkrócej mówiąc, chodzi o to, że w uzasadnieniu ustawy był zapis, że pieniądze z ustawy (czyli także z dopłat) mają iść na Euro 2012. Rozumiem, że ministerstwo finansów traktowało to, co miało powstać wokół stadionu jako element Euro 2012. Minister Drzewiecki tłumaczył, że z Euro 2012 nie miało to nic wspólnego.
BUTY Z NÓG
I na koniec zabawna, choć także zastanawiająca historia o tym, jak CBA przyszło do Marcina Rosoła. Dzwoniąc wcześniej i pytając, czy jest w domu. Był. Zapowiedzieli, że przyjadą za pół godziny: Zapytałem się, czy idą mnie aresztować. Funkcjonariusze powiedzieli, że wszystkiego dowiem się z postanowienia prokuratury.
I jeszcze: Po tym telefonie powiedziałem żonie, żeby wstała, zajęła się dzieckiem. Różne rzeczy się robi w stresie, a ja umyłem podłogę. Goście mieli przyjść do domu, więc umyłem podłogę. Przyszli funkcjonariusze, poprosiłem żeby zdjęli buty i weszli.
Ta historia rozbawiała nie tylko śledczych. Już w mieszkaniu funkcjonariusze CBA przedstawili Rosołowi postanowienie prokuratury dotyczące wydania twardych dysków komputerów i innych elektronicznych nośników danych. I zabrali sprzęt. Rosół zeznał, że kiedy ten sprzęt pakowali, zaproponował kawę.
Pytanie, czy to nie jest dziwne, że CBA dzwoni do kogoś i uprzedza, że wpadnie za pół godziny. Pół godziny wystarczy, żeby zniszczyć coś, co CBA mogłoby się przydać. Nie twierdzę, że Marcin Rosół to zrobił. Zastanawia mnie procedura. Nie mam wiedzy o służbach specjalnych, ale takie sytuacje chyba nie zdarzają się często?
NIE PAMIĘTAŁ