Władze w Bagdadzie chciały kupić od nas - szybko i za gotówkę - uzbrojenie, maszyny rolnicze, a nawet przetwórnię mleka. Proponowały też, by Polska objęła protektoratem gospodarczym jedną z prowincji. Rząd w Warszawie wykazał znikome zainteresowanie - ocenia "Rzeczpospolita".
"Mamy pieniądze i chcemy je wydać w Polsce" – deklarowali iraccy ministrowie podczas marcowej wizyty w Bagdadzie szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysława Stasiaka. Najpoważniej wyglądała sprawa kontraktu na sprzęt wojskowy. Irakijczycy chcieli kupić kilkaset kołowych transporterów opancerzonych Rosomak, czołgów T-72 oraz samochodów pancernych Dzik. Oprócz tego proponowali, aby Polacy dostarczali im traktory i inne maszyny rolnicze oraz wybudowali fabrykę mleka w proszku.
Uprzedzając obawy o bezpieczeństwo Polaków, Irakijczycy sugerowali, że część sprzętu mogłaby być dostarczana do sąsiedniego, bezpieczniejszego Kuwejtu. Oczekiwali szybkiej odpowiedzi – na niektóre propozycje nawet w ciągu dwóch tygodni.
Po powrocie z Iraku Stasiak poinformował o tym rząd. Według BBN ministrowie rządu Donalda Tuska mieli wtedy zapewniać o swoim zainteresowaniu. Dziś się okazuje, że choć czas naglił, odpowiedź dla Irakijczyków okazała się więcej niż skromna. Jedynie wiceszef MSWiA Adam Rapacki przedstawił ofertę szkolenia irackich policjantów w ośrodku w Szczytnie.
Polskie zakłady zbrojeniowe oficjalnie nic nie wiedzą o propozycjach z Bagdadu. Szansa na dostawy polskiego sprzętu do Bagdadu wciąż jednak istnieje. Szef BBN zaprosił na targi zbrojeniowe w Kielcach doradcę ds. bezpieczeństwa Iraku.
Tymczasem interesy z Irakiem robią kraje takie jak Niemcy czy Francja, które nie wspierały Stanów Zjednoczonych w wojnie z Husajnem - podkreśla "Rz".
Źródło: "Rzeczpospolita"