Zobaczyłem Go wczoraj, gdy jechałem na zdjęcia. Jak gdyby nigdy nic toczył się dwupasmówką w kierunku granicy miasta. Z zadziwiającą sprawnością zmieniał pasy i tylko trochę się przechylił na boczek. Zdradzało go malowanie, nieużywane w stołecznej komunikacji miejskiej od dobrych dziesięciu lat. Najwyraźniej wyciągnęli go z najdalszego końca garażu. Któż to? Ikarus, mój ulubiony środek transportu miejskiego.
Niemiłosiernie trzęsie, a na każdej z licznych nierówności drogi rytmicznie klekoczą szyby. Kiedy bierze zakręt, swój koncert zaczyna skrzypiący przegub. Ach, ten przegub! Pełen dziur, z których podczas deszczu leje się woda. Cały pocerowany metalowymi zszywkami. I jeszcze zapach gnijącej po latach gumy. Przy przegubie barierki, na których jako dziecko uwielbiałem siadać, patrząc z góry na współpasażerów. Jakoś wtedy nikomu taka podróż nie przeszkadzała. Jako szkrab - jak każdy szkrab - uwielbiałem siadać w pierwszym rzędzie przy kierowcy i obserwować jak prowadzi pojazd. Przez kilka lat całkiem serio myślałem, żeby w przyszłości siedzieć za kółkiem... Siedzieć jak siedzieć, kółko jak kółko - ale te guziki do otwierania drzwi, to dopiero była fascynująca perspektywa! Naciskasz, słychać pssss, potem łubudu i drzwi się otwierają. Znowu naciskasz, bzzzzzzz, psssss, łubudu. Drzwi się zamykają, babcie przycinają. Kiedy byłem ciut większy, czekałem na moment, gdy tak już podrosnę, że będę mógł się chwycić górnej poręczy. A kiedy już jej dosięgałem - czyli pewnie tak koło szóstej klasy - doceniłem z kolei urok podróży na końcu. Tam, gdzie galeria dla publiczności przy panoramicznej szybie pozwalała podziwiać widoki Warszawy. Podróż z centrum do domu trwała zwykle 40 minut, więc czasu na podziwianie było sporo. W liceum człowiek już na tyle wyrósł, że najlepszym miejscem w Ikarusie okazały się fotele tyłem do kierunku jazdy oferujące niedościgniony dziś nawet w Boeingu Dreamlinerze komfort podróży z wyciągniętymi nogami. No ale dziś prawdziwych Ikarusów już nie ma. Te, które jeszcze jeżdżą, to najczęściej (aby zachować integralność karoseryjną, czyli nie rozpaść się po drodze) musiały przejść generalny remont. Zresztą - ile ich jeździ? Poza Warszawą chyba większość polskich miast już się węgierskich cudów pozbyła. Właśnie - mam wrażenie, że to wcale nie Tokaj i nie Gulasz, ale Ikarus jest prawdziwym hitem eksportowym Węgier. Przecież tymi autobusami jeździli wszyscy obywatele demokracji ludowych - od Władywostoku po Hawanę. Wtedy Ikarus nie miał jednak szczęścia do promocji i marketingu. Dopiero dziś odbiera hołdy wdzięczności. Bo czy ktoś słyszał o wystawie malarskiej poświęconej autobusowi miejskiemu? Nie? A była - w Warszawie i to naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego. W roli głównej Ikarus w wersji classic.