- Proszę... zadzwońcie po pogotowie - z tym dramatycznym apelem, do członków ekipy TVN24 zwrócił się mieszkaniec wieżowca, w którym z powodu długów spółdzielni odcięto prąd i nie działały windy. Wezwani ratownicy po omacku dotarli na piąte piętro do mężczyzny. I, choć podczas redagowania tej informacji, zasilanie na łódzkim osiedlu wróciło, jego mieszkańcy apelują: nasz dramat może się powtarzać, jeżeli nikt nam nie pomoże, "żyjemy na bombie".
O wyłączeniu prądu w niektórych budynkach, zarządzanych przez zadłużoną na kilkadziesiąt milionów złotych spółdzielnię, informowaliśmy na tvn24.pl nie raz, ostatnio we wtorek. Podczas realizacji materiału w trzynastopiętrowym wieżowcu przy Piotrkowskiej 235/241 natknęliśmy się na mężczyznę, który potrzebował pilnej pomocy.
- Chcę iść na górę... serce... proszę, zadzwońcie po pogotowie - mówił naszej dziennikarce mężczyzna, który twierdził, że ma za sobą dwa zawały.
Spotkaliśmy go na trzecim piętrze. W wejściu na piąte - gdzie jest jego mieszkanie - pomogli mu sąsiedzi. W tym czasie na miejsce jechali już ratownicy medyczni.
"Niebezpieczeństwo wisi w powietrzu"
Zanim załoga pogotowia dotarła do mieszkania potrzebującego, musiała przedzierać się przez klatkę schodową, gdzie nie ma okien, a teraz także światła. Ponieważ od wtorku prąd nie płynął do części wspólnych, ratownicy musieli iść z latarkami.
W tym konkretnym przypadku pacjenta nie trzeba było hospitalizować - skończyło się na podaniu leków, ale jak mówi Bogusław Tyka, dyrektor łódzkiego pogotowia, niebezpieczeństwo wisiało w powietrzu.
- Sytuacja, która miała miejsce w blokach SM "Śródmieście" stanowiła zagrożenie dla mieszkańców. Przy wyłączonych windach ratownicy potrzebują czasu, żeby dostać się na na wyższe piętra, a wtedy mijają niezbędne dla ratowania życia minuty - mówi tvn24.pl dyrektor łódzkiego pogotowia.
I przypomina, że ratownicy medyczni noszą ze sobą ciężki sprzęt. Jak wylicza dyrektor Tyka, defibrylator waży 20 kg, respirator 10 kg. Torba z medykamentami to kolejne 20 kg, a krzesełko kardiologiczne (które może się przydać, jeżeli pacjent będzie musiał jechać do szpitala i trzeba go będzie znieść po schodach) od 3 do 8 kilogramów.
Kruche porozumienie
W środę po południu windy ruszyły, a na klatkach rozbłysły żarówki. Dostawca zasilania, PGE porozumiała się z zarządem spółdzielni. Nie oznacza to jednak, że mieszkańcy odetchnęli z ulgą.
- W maju nie było wody, teraz wyłączyli nam windy. Żyjemy na bombie - mówi Agnieszka Wojciechowska-van Heukelom, reprezentująca mieszkańców.
Trudno dziwić się obawom mieszkańców, bo na podstawie zawartego w środę porozumienia, prąd będzie płynął do końca września. Co potem?
- Potem przystąpimy do dalszych rozmów. Przypuszczam, że zostanie przedłużona umowa na obecnych warunkach, ale nie chcę tego przesądzać - mówi nam Alina Chwiejczak z PGE Dystrybucja.
Dodaje, że "spółdzielnia musi trzymać się uzgodnionych warunków, żeby uniknąć podobnych problemów mieszkańców w przyszłości".
- To, co się wydarzyło jest winą poprzednich zarządców spółdzielni, przez którą nie mamy pieniędzy. Mimo trudnej sytuacji zrobimy wszystko, żeby do podobnych dramatów już nigdy nie dochodziło - mówi nam Elżbieta Szymańska, prezes SM "Śródmieście".
Mieszkanie jak więzienie
- To, co się tutaj dzieje, to po prostu kpina - mówi nam pan Lucjan z szóstego piętra.
Mężczyzna nie tylko boi się, że w razie problemów ze zdrowiem nie zdąży uratować go pogotowie. Ponieważ z powodu choroby amputowano mu nogę, brak windy oznaczał dla niego uwięzienie w czterech ścianach.
Zanim prąd przestał płynąć do części wspólnych i stanęły windy, mógł w miarę normalnie funkcjonować. Pan Lucjan ma przystosowany do swojej niepełnosprawności samochód.
- Dzisiaj miałem wizytę u lekarza. Gdyby windy nie ruszyły, musiałbym przejść przez koszmar przedostawania się przez setki stopni - mówi ze złością.
Zobacz relację reportera TVN24 z bloku, w którym nie działają windy i nie ma oświetlenia na klatkach:
Płacą za długi spółdzielni
Dlaczego mieszkańcy łódzkich bloków znaleźli się w tak dramatycznej sytuacji? Za dostarczanie prądu do części wspólnych w blokach zarządzanych przez SM "Śródmieście" odpowiada PGE Dystrybucja. Jej rzeczniczka, Alina Chwiejczak tłumaczyła we wtorek redakcji tvn24.pl, że do wyłączeń doszło z winy spółdzielni.
SM "Śródmieście" jest zadłużona na kilkadziesiąt milionów złotych. To z tego powodu w maju mieszkańcy przez tydzień nie mieli ciepłej wody, a w lipcu wyłączono oświetlenie na klatkach niższych bloków (m.in. Stefana Niesiołowskiego z PO).
O niegospodarność i działanie na szkodę spółdzielni podejrzani są były prezes i jego zastępca.
O tym, że mieszkańcy mogą zostać bez wind, ostrzegaliśmy na tvn24.pl już w czerwcu:
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/i/kwoj / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź