Andrzej Frat przez trzy godziny walczył o życie w łazience. Przeżył, bo po podtruciu tlenkiem węgla upadł w pobliżu kratki wentylacyjnej w drzwiach łazienki. Teraz nagrał spot ostrzegający przed czadem.
- Kilka razy traciłem przytomność. Po głowie chodziły mi różne wizje - wspomina.
Zebrał się w sobie po tym, jak przez głowę przebiegła mu myśl, że jeżeli teraz nie wstanie, to nie zrobi tego już nigdy. Udało się.
- Pomyślałem, że z tego wszystkiego może urodzić się coś dobrego. A że jestem filmowcem, to padło na to, że zrobię spot - mówił w zeszłym roku przed naszą kamerą.
Andrzej Frat dotrzymał zobowiązania. I to z nawiązką. Bo właśnie ukończone zostały dwie produkcje. Pierwsza to siedmiominutowy, fabularyzowany spot oparty na tym, przez co przeszedł filmowiec.
- To produkcja ku przestrodze, będąca "relacją z podłogi", rekonstrukcją tego, co dzieje się w otrutym czadem mózgu - opowiada.
Drugie nagranie to "Czadowy film, czyli poleciałem na Ibizę".
- To relacje czterech obcych sobie osób, których łączy jedno. Wszystkie cudem uniknęły śmierci po zatruciu tlenkiem węgla - mówi Frat.
Z własnej kieszeni
Koszt obu filmów młody filmowiec pokrył w zdecydowanej większości z własnej kieszeni.
- Łączny budżet zamknąłem w dwóch tysiącach złotych. Pomógł fakt, że miałem mnóstwo własnego sprzętu. Byli też ludzie, którzy chcieli pracować przy projekcie bez wynagrodzenia - opowiada.
Oprócz filmów powstała także strona internetowa, na której można znaleźć informacje o tym, jak uchronić się przed "bezwonnym zabójcą".
- Strona ma ambicje stać się największą witryną poświęconą problemowi tlenku węgla i walki z nim w Polsce - mówi Frat.
Nie skończ jako "różowy trup"
Autor akcji społecznej po zatruciu czadem w szpitalu leżał przez trzy dni. W tym czasie był poddawany m.in. tlenoterapii hiperbarycznej. Miał mnóstwo szczęścia. Nie tylko dlatego, że przeżył.
Czadowy dokument:
- Każde zatrucie czadem może doprowadzić do bardzo poważnych uszkodzeń mózgu - mówi doktor Krzysztof Kordel, specjalista medycyny sądowej i lekarz patomorfolog.
W swojej karierze badał setki przypadków zatrucia tlenkiem węgla. Szacuje, że co sezon z tego powodu w Polsce ginie około stu osób.
- Jak zabija nas czad? To dość prosty proces. Hemoglobina ma "bagażnik", w którym może przewieźć tlen niezbędny komórkom. Tlenek węgla skutecznie zajmuje tę przestrzeń. Kończy się na tym, że tlen nie ma jak dostać się tam, gdzie powinien - tłumaczy dr Kordel.
Im wyższe stężenie czadu, tym więcej hemoglobiny łączy się z tlenkiem węgla. Im bardziej utrudnione jest dostarczanie tlenu, tym gorzej funkcjonuje organizm. I tym szybciej dochodzi do konsekwencji.
Nasz rozmówca podkreśla, że mózg jest bardzo wrażliwy na niedotlenienie. A to właśnie brak tlenu powoduje objawy, z którymi przez trzy godziny mierzył się Andrzej Frat.
- U osób, które przeżyły podtrucie, mogą nastąpić przeróżne problemy neurologiczne - zaniki pamięci, utraty słuchu czy wszelakie niedowłady - wylicza dr Kordel.
Opowiada, że każdy patomorfolog bez problemu rozpozna przypadek śmierci od czadu.
- Plamy opadowe mają charakterystyczny jasnoczerwony kolor. Dlatego niektórzy lekarze mówią o "różowych trupach" - tłumaczy.
Jak uchronić się przed takim losem? Najłatwiejszym sposobem jest zakup czujki czadu. Kosztuje około 100 złotych i wykrywa stężenie bezwonnego tlenku węgla na długo przed tym, zanim stracimy szansę na ratunek.
Andrzej Frat opowiada o tym, jak uniknął śmierci:
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź