Pod koniec grudnia pani Agnieszka miała po raz trzeci zostać mamą, ale przy porodzie straciła dziecko. Na łamach lokalnej prasy winą za śmierć córeczki oskarżyła lekarzy ze szpitala w Zduńskiej Woli. Oburzona oskarżeniami placówka pozwała kobietę za pomówienie.
32-letnia kobieta pojawiła się w zduńskowolskiej placówce 29 grudnia zeszłego roku. Miała urodzić córeczkę. Jak opowiedziała później na łamach lokalnej prasy, jest przekonana, że straciła dziecko z winy lekarzy.
- Akurat na ten dzień miałam wyznaczoną wizytę w szpitalnej poradni K. Zrobiono mi USG, usłyszałam, że jest bardzo słabe tętno dziecka. A chwilę później - że nie ma już szansy na uratowanie i mam urodzić martwy płód - opowiadała na łamach "Dziennika Łódzkiego" w lutym tego roku.
Dodała też, że "nikt nie próbował ratować dziecka".
- Jestem przekonana, że gdyby od razu zareagowano, zrobiono cesarskie cięcie, to dziecko urodziłoby się żywe - kwitowała.
Szpital poczuł się oburzony i pozwał panią Agnieszkę za zniesławienie. Przedstawiciele placówki tłumaczą przed kamerą TVN24, że pacjentka stawiła się w szpitalu z obumarłą ciążą.
- Rozumiemy, że jest jej ciężko, ale pacjentka miała najlepszą możliwą opiekę. Nic nie usprawiedliwia szkalowania nas na łamach prasy - tłumaczy Barbara Kałużewska, prezes zarządu szpitala w Zduńskiej Woli.
Jeden dramat, dwie sprawy
Pozew przeciwko pani Agnieszce trafił pod koniec lutego do sądu. Przedstawiciele zduńskowolskiej placówki zarzekają się, że założenie sprawy byłej pacjentce nie jest formą zemsty za niekorzystny artykuł.
- To nie jest żaden kontratak, tylko walka o dobre imię szpitala i naszych lekarzy - kwituje Kałużewska.
Równolegle, od kilku tygodni toczy się prokuratorskie postępowanie przeciwko placówce. Śledczy zaczęli wyjaśniać okoliczności sprawy po zawiadomieniu złożonym przez panią Agnieszkę. Pacjentka jeszcze wtedy nie wiedziała, że szpital będzie chciał ją postawić przed sądem.
- Postępowanie przygotowawcze tyczy się bezpośredniego narażenia pacjentki i jej dziecka na utratę życia lub zdrowia - wyjaśnia Agnieszka Karpacz, zastępca prokuratora rejonowego w Zduńskiej Woli.
Prokuratorzy na razie nie ocenili zgromadzonego materiału dowodowego, wciąż nie zapadła decyzja o wszczęciu śledztwa.
Szok i przerażenie
Pani Agnieszka nie chce rozmawiać z dziennikarzami. Redakcji TVN24 powiedziała jedynie przez telefon, że jest "zszokowana i przerażona" całą sytuacją.
Polski kodeks za zniesławienie przewiduje karę grzywny albo pozbawienia wolności. Teoretycznie, pacjentka mogłaby trafić za kratki na rok.
- My nie żądamy żadnej konkretnej kary, chcemy po prostu żeby sąd ocenił całą sprawę - zaznacza prezes zarządu szpitala w Zduńskiej Woli.
Zszargana opinia
Warto przypomnieć, że od kilku lat placówka w Zduńskiej Woli nie ma dobrej prasy. Niedawno do sądu wpłynął akt oskarżenia przeciwko jednemu z dawnych lekarzy pracujących w tej placówce.
Akt oskarżenia dotyczy śmierci noworodka podczas porodu w zduńskowolskim szpitalu na początku 2013 roku. Ważący ponad pięć kilogramów chłopiec Staś udusił się w trakcie porodu. Nie zdecydowano się na wykonanie cesarskiego cięcia. Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożyli rodzice dziecka.
- Po tym dramacie w szpitalu zaszły bardzo poważne zmiany. Zwolniliśmy lekarza odbierającego poród i ordynator porodówki. Kupiliśmy też nowy sprzęt, dzięki któremu kobiety mogą rodzić lżej - zapewnia Barbara Kałużewska, prezes zarządu powiatowego szpitala w Zduńskiej Woli.
Dziesięć innych wątków
Śledczy wciąż badają 10 innych wątków, w których sprawdzane są działania miejscowych lekarzy. Wśród osób, które rzekomo zostały skrzywdzone w placówce jest Krzysztof Nowak, ojciec Juliana, który na świat przyszedł pod koniec grudnia 2012 roku. Dziecko doznało udaru poporodowego, mimo że ciąża przebiegała bez zakłóceń. Jak mówi - lekarze w Zduńskiej Woli zignorowali fakt, że pępowina owinęła się wokół szyi jego syna.
- Lekarz dobrze wiedział o pępowinie, ale zupełnie się tym nie zainteresował. Rzucił tylko "nie takie porody już przyjmowałem" - wspomina z bólem pan Krzysztof.
Poród był gehenną, do której ciężko mu wracać.
- Moja żona w pewnym momencie krzyknęła, że nie ma siły przeć. Wtedy lekarz powiedział: "to ja ci pomogę" i zaczął jej ugniatać brzuch - mówi mężczyzna.
- Wtedy myślałem, że to normalne. Teraz już wiem, że był to rękoczyn Kristellera, którego lekarzowi nie wolno było wykonać. To straszne, bo w tym szpitalu pacjentów traktuje się gorzej niż zwierzęta - podsumowuje.
Dziecko pana Krzysztofa miało w wyniku udaru uszkodzone 3/4 powierzchni mózgu. Dziecko musi być rehabilitowane, niemal cały czas jest też pod opieką specjalistów. Rodzice wciąż drżą przed tym, czy nie będzie odczuwać konsekwencji porodu do końca życia.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/kv / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź