- Nie tak wychowałam syna, nie chciałam, żeby ludzie mieli przez niego złamane życia - płakała na sądowym korytarzu matka Piotra M. Motorniczego, który w styczniu 2014 roku pił i jechał przez Łódź. W centrum miasta doszło do wypadku, zginęły trzy kobiety. Motorniczy rok temu został skazany na 13,5 roku więzienia. Sąd apelacyjny wypuścił go z aresztu. Dziś miał zapaść wyrok w tej sprawie, ale zamiast tego sędziowie wyznaczyli nowego biegłego.
Sędziowie łódzkiego sądu zdecydowali się powołać kolejnego biegłego w zakresie neurologii.
- Poprzedni przedstawił hipotezę, że do wypadku doszło, bo oskarżony stracił przytomność tuż przed wypadkiem. Utrata przytomności miała być związana z padaczką, a nie alkoholem. Sąd nie może przejść obojętnie obok tak ważnej hipotezy - uzasadniał we wtorek przewodniczący składu sędziowskiego.
Rozprawa apelacyjna została odroczona. Na jak długo? Na razie nie wiadomo.
- Przeprosiłem już wielokrotnie za to, co zrobiłem. Prawda jest taka, że straciłem przytomność. Teraz musimy czekać, ale tylko Bóg i sąd może mnie sądzić za to, co się stało - powiedział Piotr M. po wyjściu z sali sądowej. Po rozprawie mógł iść do domu, bo nie przebywa już za kratkami. Dlaczego? Sąd pierwszej instancji skazał go w zeszłym roku na 13,5 roku więzienia, to wiosną tego roku został wypuszczony z aresztu (za kratkami był od dnia wypadku). Stało się tak po tym, jak sąd zapoznał się z opinią biegłego neurologa (która teraz będzie powtórzona).
Zwroty akcji
W sierpniu ubiegłego roku sąd okręgowy nie miał żadnych wątpliwości - mężczyzna pił alkohol w czasie dyżuru. Kierowany przez niego tramwaj wjechał na skrzyżowanie przy czerwonym świetle, uderzył w samochód osobowy i zabił trzy kobiety przechodzące na przejściu dla pieszych.
Wyrok nie był prawomocny, sprawa trafiła do sądu apelacyjnego, który... wypuścił skazanego na wolność z aresztu. Dlaczego? Sędziowie sądu apelacyjnego zgodzili się na wypuszczenie 36-latka po tym, jak zapoznali się z opinią biegłego lekarza w zakresie toksykologii i neurologii. Wynika z niej, że Piotr M. cierpi na padaczkę typu absence. Zdaniem lekarza, który go badał, Piotr M. tuż przed wypadkiem stracił przytomność, ale nie było to związane z wypitym przez niego alkoholem, tylko chorobą.
- W momencie utraty przytomności, ten mężczyzna już trzeźwiał. Nie było związku pomiędzy alkoholem, a utratą przytomności - przekonywał w zeszłym miesiącu biegły lekarz.
Obrońca Piotra M., mecenas Paweł Kozanecki liczy, że jego klient już nie będzie musiał wracać za kratki. Bo motorniczy został skazany za dwa przestępstwa. Pierwsze dotyczy spowodowania wypadku, w którym zginęły trzy osoby.
Co do drugiego przestępstwa, czyli jazdy tramwajem w stanie nietrzeźwości, sprawa jest prosta. Tutaj winy motorniczego nikt nie kwestionuje. Problem jest jeden – Kodeks karny przewiduje za to przestępstwo do dwóch lat więzienia. A Piotr M. przebywał za kratkami prawie trzy miesiące dłużej.
– Jeżeli sąd podzieli mój tok patrzenia na tę sprawę, to trzeba będzie zastanowić się nad kwestią zadośćuczynienia dla mojego klienta. To jednak kwestia przyszłości – mówi adwokat motorniczego.
"Niech idzie za kratki"
Mimo tego, że sprawą otwartą wciąż jest kwestia ewentualnego powrotu za kratki, matka oskarżonego powiedziała nam przed procesem, że motorniczy "powinien iść za kratki".
- On zabił te kobiety. Co miesiąc odprawiam za nie msze. Nie tak wychowałam syna, nie chciałam, żeby ludzie mieli przez niego złamane życia - płakała na sądowym korytarzu.
Podkreślała, że Piotr M. "pogubił się w życiu".
- Ma długi, pił alkohol. To jednak go nie tłumaczy. Powinien ponieść karę. Może nie tak wysoką, jak chciał sąd pierwszej instancji. Ale myślę, że osiem lat więzienia to sprawiedliwy wyrok - mówiła.
Matka motorniczego stwierdziła też, że jej syn mógłby spróbować częściowo odkupić swoje winy - np. pracując w hospicjum.
- Powinien pomagać tam przez lata. Skoro przez niego ludzie stracili życie, to powinien pomagać tym,którzy są blisko śmierci - skwitowała.
Bliscy zabitych: "tragikomedia"
Gdy zapadał wyrok, był już za kratkami od 20 miesięcy.
- Usłyszałem wyrok. Myślałem, że to już koniec. Minęło parę miesięcy i ten człowiek wyszedł. Żyje obok mnie, jak gdyby nigdy nic - mówił w rozmowie z tvn24.pl Andrzej Kocik, który w styczniu 2014 roku stracił matkę.
Dodaje, że proces Piotra M. zmienił się w "tragikomedię".
- Już nikt nie patrzy, że ten człowiek pił i jechał. Że w momencie, kiedy zabijał mi matkę był pijany. Teraz roztrząsamy, na co chorował. Ręce opadają - podkreśla Kocik.
Kulisy rewolucji
Jak to się jednak stało, że podczas procesu apelacyjnego doszło do takiego przełomu w sprawie? Autor opinii, która była rewolucją w sprawie miał początkowo ocenić wpływ wypitego alkoholu przez Piotra M. na tragedię, która wydarzyło się 6 stycznia 2014 roku na ul. Piotrkowskiej w Łodzi.
- Ja chodziłem spać z aktami tej sprawy, nie dawała mi ona spokoju - mówił podczas procesu w zeszłym miesiącu biegły. Wyjaśnił, że sprawa zaczęła być dla niego niezwykła, kiedy - jako toksykolog - stwierdził, że wypita przez Piotra M. ilość alkoholu nie mogła pozbawić go przytomności.
- Przed wypadkiem, mimo większego stężenia alkoholu w organizmie bez problemu kierował tramwajem. Jego stan nie wskazywał na to, że może dojść do utraty przytomności. Nie miał bełkotliwej mowy, nie zataczał się. A bez tych czynników nie może dojść do takich skutków dla świadomości - opowiadał biegły.
Dlatego też lekarz skontaktował się z sądem i zapytał, czy może przeanalizować sprawę jako neurolog (tę specjalizację ukończył trzy lata temu). Przedstawiciele sądu się zgodzili.
Biegły stwierdził, że Piotr M. cierpi na padaczkę częściowo złożoną. Może ona - jak mówił lekarz - doprowadzić do całkowitej utraty przytomności przez chorego.
- Do ataku może dojść na podstawie czynników, które powodują napad padaczkowy - mówił biegły. Wyjaśniał, że jednym z głównych czynników, który miał doprowadzić do ataku, był alkohol. Ale na drugim miejscu był... brak snu.
- Motorniczy zeznał, że w dniu wypadku wstał około 4:30. Spał ledwie kilka godzin. A brak snu jest jednym z czynników, który mógł doprowadzić do zdarzenia - dodawał. Lekarz argumentował, że Piotr M. stracił przytomność, ale nie usnął.
- Świadkowie zeznali, że po wypadku ten człowiek był nieobecny. Przez 30 sekund nie było z nim kontaktu. Dlatego już po wypadku pasażerowie pytali go, czy choruje na serce. Nikt nie przypuszczał, że do dramatu doszło przez alkohol.
Autor: bż/i,ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź