Joanna po 31 latach dowiedziała się, że w szpitalu w Piotrkowie Trybunalskim (woj. łódzkie) podmieniono jej dziecko. Cudem - jak sama to określa - udało jej się dotrzeć do biologicznego syna. Domagała się zadośćuczynienia za błąd pracowników szpitala. Sąd pierwszej instancji właśnie uznał, że rodzinie nic się nie należy.
Łukasz wychował się w innej rodzinie niż powinien. Podobnie zresztą jak Mateusz. Panowie mają dziś po 36 lat. O tym, że zostali zamienieni w szpitalu dowiedzieli się w 2012 roku.
- Od tego czasu mnóstwo się zmieniło. Relacje z rodziną mocno się pogorszyły - przyznaje Łukasz, który wpadł w depresję, kiedy – jak mówi – „stracił na zawsze swoich bliskich”.
Mateusz też oddalił się od ludzi, którzy go wychowali.
- Oczywiście na zawsze będą moją rodziną. Ale muszą zrozumieć to, że na ten dramat patrzę inaczej niż oni – zaznaczył.
Joanna jest biologiczną matką Mateusza, ale całe życie wychowywała Łukasza.
- To na zawsze zmieniło moje życie i całej rodziny. Nie da się tego nadrobić - opowiadała na początku procesu.
Domagała się od skarbu państwa odszkodowania. Chciała pół miliona złotych, podobnie zresztą jak jej biologiczny syn.
Sąd w Łodzi oddalił jednak ich powództwo.
- Czekamy na pisemne uzasadnienie tej decyzji. Jesteśmy bardzo rozczarowani decyzją sądu i z pewnością będziemy się od niej odwoływać - mówi mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, reprezentująca Joannę i Mateusza.
Mec. Wentlandt-Walkiewicz zaznacza, że decyzja sądu jest krzywdząca z ludzkiego punktu widzenia.
- Fakt zamienienia dzieci jest bezsporny. Jednocześnie sąd nie zgadza się, aby poszkodowani dostali zadośćuczynienie. Tak, jakby nic się nie stało - argumentuje.
Nie tak
Joanna od pierwszych dni życia Łukasza czuła, że coś jest nie tak.
- Pierwsze dziwne uczucie miałam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nikogo mi nie przypominał. Potem wątpliwości pojawiły się, kiedy wróciliśmy do domu. Nie chciał mojego mleka. Ciągle płakał. Jakby był czymś przerażony – wspominała.
Joanna urodziła potem dwie córki. Nigdy nie nawiązały bliższych relacji z Łukaszem. Podobnie jak jej mąż.
- Często kłóciliśmy się o Łukasza. Mąż mnie atakował. Mówił, że wychowuję go źle, bo nie sposób się z nim dogadać. Ja broniłam mojego dziecka. Dochodziło do konfliktów, które w końcu skończyły się rozwodem – tłumaczyła.
W 2012 roku Joanna została babcią. - Usiedliśmy i rozmawialiśmy o tym, kto ma jaką grupę krwi. I krew Łukasza w ogóle nie pasowała – mówiła przed sądem. Córki Joanny zaczęły podejrzewać, że matka miała romans i w ciążę zaszła z innym mężczyzną. Kobieta zaprzeczyła.
Testy DNA wykazały, że między nią a Łukaszem nie ma żadnego pokrewieństwa.
- Zaczęłam szukać mojego dziecka. Dotarłam do dokumentów, w których zapisane były dane innych kobiet, które rodziły 9 września 1981 r. w piotrkowskim szpitalu.
W czasie procesu opowiadała, jak wyglądało jej pierwsze spotkanie z biologicznym synem.
- Ułożyłam sobie tę rozmowę w głowie. Ale kiedy go zobaczyłam, to wszystko we mnie pękło. Od razu powiedziałam kim jestem. I że mamy mnóstwo czasu do nadrobienia – powiedziała.
Tak relacjonowaliśmy w tvn24.pl początek procesu:
Rozłączeni
Łukasz do teraz nie pogodził się z tym, co się stało.
- Z ojcem nigdy nie miałem dobrych relacji. To był zły człowiek, który mnie poniżał. Z siostrami też nie byłem blisko. Ufałem tylko matce. W końcu i ją straciłem – mówił przed sądem Łukasz.
Wytłumaczył, że prawda, którą poznał sześć lat temu, go zniszczyła.
- Wpadłem w depresję. Do dzisiaj się leczę – mówił.
- Czy fakt, że nie jest pan biologicznym dzieckiem kobiety, którą uważał pan za matkę, wpłynął na wasze relacje? – pytał sąd.
- Tak. Straciłem i ją – stwierdził. Joanna wtedy zalała się łzami.
Mateusz lepiej zniósł prawdę.
- Moja rodzina, ta w której się wychowałem, chciała chyba ukryć tę sprawę. Mówili, że rozgrzebywanie tego nic nam już nie da. A mnie jednak coś ciągnęło do tamtej drugiej rodziny. Może dlatego, że zawsze czułem się inny niż rodzice i siostra – opowiadał w czasie procesu.
Mówił, że spotkanie z biologiczną rodziną było "dziwne".
- Z jednej strony w ogóle się nie znaliśmy, z drugiej coś nas bardzo łączyło. Z siostrami, z którymi dotąd nie zamieniłem słowa, rozmawiało mi się tak, jakbyśmy znali się od dziecka – podkreślał.
Zastanawiał się, jak o drugiej babci powiedzieć dzieciom.
- Teraz mają babcię i "ciocię babcię". Tak nazywają Joannę. Nie miałem pomysłu, jak im wytłumaczyć to zamieszanie, w które wpadliśmy. Przyznał, że jego zbliżenie się do biologicznej rodziny nie spodobało się "dotychczasowej" rodzinie.
- Źle na to reagowali. W końcu doszło do tego, że się nie odzywamy. Oczywiście na zawsze będą moją rodziną. Ale muszą zrozumieć to, że na ten dramat patrzę inaczej niż oni – zaznaczył.
Bez winnych?
Mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz prowadzi w swojej kancelarii kilka spraw związanych z zamienieniem dzieci.
- Niestety, sądy wychodzą z założenia, że nie można mówić o odszkodowaniu. Argumentują, że w momencie zamiany nie obowiązywały przepisy o ochronie dóbr osobistych, na podstawie których można by było wypłacić odszkodowanie - tłumaczy.
Takie przepisy weszły w życie dopiero w zeszłej dekadzie.
- Sądy wychodzą z założenia, że prawo nie działa wstecz i w związku z tym nie można zasądzić odszkodowania - dodaje Wentlandt-Walkiewicz.
Tyle, że - jak mówi prawniczka - ta argumentacja jest niespójna, bo konsekwencje zamiany sprzed lat wpływa na życie zamienionych dzieci również po zmianie prawa.
*Imiona bohaterów na ich prośbę zostały zmienione.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź