Mieli być niewzruszeni tym, że przed chwilą niemal została zgwałcona. Łódzka studentka swoim wpisem w sieci wywołała burzę. Policja mogłaby łatwo się wybronić, bo funkcjonariusze mieli przy sobie kamerki mające rejestrować każdą interwencję. Ale - jak słyszymy w komendzie - no pech, skończyły się baterie. Teoretycznie nie miało prawa się to wydarzyć.
Wpis łódzkiej studentki Aleksandry wstrząsnął internautami. Opisała na jednym z portali społecznościowych, że została pobita w poniedziałek nad ranem, w centrum miasta. Z jej relacji wynika, że przeżyła horror - została zwyzywana i pobita. Po wezwaniu policji miało być tylko gorzej.
Policjant krzyczał? Co z kamerą na mundurze policyjnym?
"Pan Policjant krzyczał na mnie, że zamiast robić sceny to może lepiej bym się wychyliła przez okno i wyglądała za sprawcą" – twierdzi. Policjant miał krzyczeć, gdy - jak pisała studentka - zamiast udzielić jej pomocy, patrol wziął ją do radiowozu na tak zwane penetrowaniu terenu. Jak poinformowała nas Joanna Kącka z łódzkiej policji, były to normalne czynności – chodziło o to, żeby spróbować zatrzymać sprawcę w pobliżu miejsca ataku.
Aleksandra opisuje dalej, że nikt z dwuosobowego patrolu nie zainteresował się jej stanem. Zamiast tego policjanci mieli pytać, czy dziewczyna zna napastnika i czy coś jej ukradł.
"Nie, nic nie zabrał, tylko chciał mnie zgwałcić, kopał po głowie i groził śmiercią" - miała odpowiedzieć studentka.
Policja odpiera zarzuty. Podkreśla, że nie ma sobie nic do zarzucenia, bo wszystko działo się zgodnie z procedurami. I pewnie bez trudu mogłaby udowodnić swoją wersję.
Przecież policjant i policjantka mieli w czasie interwencji kamery przypięte do mundurów. Byli zobowiązani - jak każdy inny funkcjonariusz prewencji w Łodzi - włączyć nagrywanie na czas działań.
Filmu jednak nie ma. Ani jednego.
"Padły baterie" w policyjnych kamerach
Mł. insp. Joanna Kącka wyjaśnia, że policjantom po prostu skończyły się baterie.
- Patrol pracował od godziny 19 w niedzielę. Do zdarzenia doszło około 5:30 w poniedziałek. Niestety, w obu urządzeniach zabrakło zasilania. Pech jest taki, że to była jedenasta godzina służby - opowiada.
Zapewnia, że wyłączające się kamery nie są czymś nowym.
- Pod koniec dyżuru te urządzenia często ulegają wyłączeniu – zapewnia przed kamerą tvn24.pl Kącka.
Tyle że te tłumaczenia nijak się mają do tego, co o możliwościach kamer dokładnie miesiąc temu mówili policjanci na specjalnej konferencji prasowej. Zorganizowanej - nomen omen - w Łodzi.
- Policjanci rozpoczynając dyżur pobierają naładowane urządzenia. Bateria pozwala na 10 godzin ciągłego nagrywania, a przecież nagrywane będą tylko interwencje - zachwalała sprzęt st. asp. Marzanna Boratyńska z łódzkiej drogówki.
Dodawała, że na wszelki wypadek każdy policjant otrzymał ładowarkę. Dzięki temu - jak tłumaczyła - mogą doładować kamerę, na przykład w radiowozie.
Czy policjanci mogli nie mieć włączonych kamer?
Na ile zatem prawdopodobna jest wersja o rozładowaniu się baterii? Komenda Główna Policji skierowała nas do firmy, która realizuje projekt kamer osobistych dla funkcjonariuszy.
Tutaj dowiedzieliśmy się, że kamera bez problemów powinna pracować - czyli nagrywać - przez co najmniej 12 godzin. Czas czuwania kamery jest jednak dużo dłuższy i - zdaniem dystrybutora urządzeń - wynosi powyżej 24 godzin.
A nawet, jeżeli baterie by się kończyły, to policjanci musieli mieć tego świadomość:
"Poziom naładowania baterii sygnalizowany jest optycznie w sposób czytelny za pomocą trójkolorowej diody (zielona-pomarańczowa-czerwona odpowiednio wysoki-średni-niski stopień naładowania)" - czytamy w mailu przesłanym do redakcji tvn24.pl.
U dystrybutora udało nam się potwierdzić, że to właśnie "jego" kamery używane są w Łodzi.
Co na te informacje rzeczniczka łódzkiej policji Joanna Kącka? Kiedy zadajemy to pytanie, odpowiada, że sprawa "musi zostać dokładnie wyjaśniona".
- Sprawdzimy, na ile bateria mogła ulec wyczerpaniu i czy było to wcześniej przekazywane dyżurnemu - mówi.
- Czy bierzecie państwo pod uwagę, że policjanci po prostu nie włączyli kamery? - pytamy.
- Wszystkie okoliczności będą dokładnie sprawdzane - ucina Kącka.
Ciągle jednak nie wyklucza awarii sprzętu.
- Jeżeli ustalimy, że sprzęt nie spełnia naszych wymagań i ma wady, wystąpimy do producenta z reklamacją - mówi Kącka.
"Nie takie ważne"
Łódzka policja podkreśla, że kwestia braku nagrań "nie jest kluczowa" w tej sprawie.
- Oczywiście lepiej by było, jeżeli dysponowalibyśmy takim nagraniem - mówi Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Zaznacza jednak, że wersja przedstawiana przez policjantów "jest spójna" i potwierdza ją "niezależny świadek". To osoba, która razem ze studentką została zabrana do radiowozu tuż po tym, jak patrol przyjechał na miejsce napaści.
To, czy faktycznie policjanci nie mogą sobie niczego zarzucić, sprawdzi jednak prokuratura.
- Pokrzywdzona potwierdziła podczas przesłuchania krytyczne opinie dotyczące działań policji. W odrębnym wątku postępowania będziemy wyjaśniać, czy faktycznie doszło do uchybień - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Do Komendanta Wojewódzkiego Policji zostało wysłane też pismo z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Prosi ona o wyjaśnienie sytuacji i podjęcie "odpowiednich działań", bo jej przedstawiciele są - jak czytamy w komunikacie HFPC - "zaniepokojeni relacją" łódzkiej studentki.
Jeden zatrzymany, już trzy poszkodowane
We wtorek po południu policja zatrzymała 29-latka, który – według studentki – był napastnikiem. Mężczyzna został też rozpoznany przez inną kobietę, która miała zostać zaatakowana chwilę przed studentką. Na policję zgłosiła się, kiedy media nagłośniły pierwszą napaść.
Prokuratorzy planują w czwartek przesłuchać 29-latka.
- Usiłowanie zgwałcenia jest przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności w wymiarze do lat 12 - podkreśla Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Studentka zarzuca policji (na podstawie wpisu kobiety na Facebooku, które to zarzuty potem potwierdziła w prokuraturze):
1. Brak empatii ze strony policji. Funkcjonariuszka raportowała przez radio, że "dziewczyna czuje się dobrze".
2. Protekcjonalne traktowanie ze strony policjanta. Mówił "zamiast robić sceny, to lepiej wychyl się przez okno i wyglądaj za sprawcą".
3. Policja przyjechała dopiero po 25 minutach.
4. Funkcjonariusze nawet nie wysiedli do poszkodowanej.
5. Policjanci nie byli zainteresowani stanem poszkodowanej. Pytali tylko o to, czy znała sprawcę i czy coś jej skradziono.
Pierwsze odpowiedzi policji na zarzuty (na podstawie informacji przekazanych przez J. Kącką z KWP Łódź):
1. Poszkodowana nie miała żadnych poważnych obrażeń. Miała lekkie obtarcia i rozciętą wargę. Jej stan był dobry, co potwierdzili potem lekarze.
2. Niezależny świadek nie przypomina sobie, żeby funkcjonariusze w taki sposób zwracali się do poszkodowanej.
3. Policja pojawiła się już po 5 minutach i można to udowodnić.
4. To normalna procedura, trzeba było skupić się na zatrzymaniu sprawcy.
5. Funkcjonariusze trzymali się procedur. Rozumieli trudny stan emocjonalny poszkodowanej, ale musieli realizować swoje zadania. A to wymagało pozyskania kluczowych informacji.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź