Michał był okładany przez trzech mężczyzn; próbował uciec, biegnąc ulicą Przestrzenną w Łodzi. Za nim ruszyło auto, które - jak ustalili prokuratorzy - najpierw przycisnęło go do drzewa, a potem po nim przejechało. Za tę śmierć ma odpowiedzieć 45-letni Tomasz W., którego sam Michał uważał za członka "kochającej się rodziny".
Proces właśnie ruszył przed łódzkim Sądem Okręgowym. Na ławie oskarżonych usiadł Tomasz W. To on, jak wynika z prokuratorskiego aktu oskarżenia, odpowiada za brutalne zabójstwo, do którego doszło 1 kwietnia 2017 roku.
Prokuratorzy tak odtworzyli wydarzenia, które dwa lata temu zbulwersowały Łódź: 43-letni Michał K. odwiedzał swojego ojca mieszkającego na ulicy Przestrzennej w Łodzi. Zaparkował na posesji i otworzył drzwi do swojego mercedesa. W środku siedziała już jego partnerka. Nagle obok nich zatrzymały się dwa samochody: jeep i audi. Wysiadło z nich trzech mężczyzn.
Zaatakowali 43-latka; okładany po całym ciele mężczyzna upadł. Jego przerażona partnerka wysiadła z auta i schowała się w domu ojca Michała. Jej zaatakowany partner też próbował uciec; udało mu się wyrwać z rąk napastników i biegł wzdłuż ulicy Przestrzennej. Wtedy jeden z atakujących go mężczyzn wsiadł do audi.
- Kierowca z premedytacją skręcił kierownicą w lewo tak, że przyparł poszkodowanego przednią częścią swojego auta do drzewa - relacjonował w czasie rozpoczętego właśnie procesu Tomasz Śnieg z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Już wtedy obrażenia Michała były takie, że jego życie było bardzo poważnie zagrożone. Prokuratorzy ustalili, że auto przygniotło do drzewa jego lewe podudzie. Auto zmiażdżyło lewą kość goleni.
- Doszło do rozerwania kończyny. Nastąpiło całkowite odwarstwienie skóry od powięzi mięśniowej - wyliczał prokurator.
Ale to nie był koniec koszmaru 43-latka.
- Audi cofnęło, poszkodowany upadł. Sprawca przejechał kołami po dolnej części tułowia i miednicy. Doszło do rozległych obrażeń, które doprowadziły do zgonu - relacjonuje prokurator.
Kto i dlaczego?
Prokuratorzy, którzy badali sprawę w 2017 roku, od razu informowali, że motywem działania sprawców były porachunki. W Łodzi mówiło się, że to była "mafijna egzekucja". Te domysły tylko zostały wzmocnione kilka dni później, kiedy doszło do zatrzymania dwóch z trzech mężczyzn, którzy pojawili się na Przestrzennej.
Jeden został ujęty przez policję w domu, w województwie łódzkim.
Drugi wpadł po pościgu przypominającym film akcji. Mężczyzna został namierzony przez funkcjonariuszy w województwie podlaskim. Zaczął uciekać swoim porsche. Przejechał przez granicę z Litwą. Tam pościg przejęli Litwini, którzy przekazali potem mediom film, na którym widać fragmenty akcji. Widać na nim, jak samochód podejrzanego podjeżdża pod jeden z radiowozów. Po kilku sekundach zaczyna się cofać z dużą prędkością i znika w sąsiedniej uliczce. Na kolejnych ujęciach możemy zobaczyć, jak policjanci jadą pod prąd, aby ominąć korek na jednej z dróg. Ostatecznie uciekający kierowca porsche wypadł z drogi i uderzył w słup. Uciekający Polak wyskoczył z auta i próbował uciekać, ale próba ta była nieskuteczna.
Policja jednak nie mogła ogłosić sukcesu - na wolności wciąż pozostawał ten, który miał samochodem gonić i zabić 43-letniego Michała. Zatrzymani mężczyźni usłyszeli zarzuty pobicia i zniszczenia mienia późniejszej ofiary. Według prokuratury, zniszczyli oni mercedesa należącego do zaatakowanego mężczyzny, kiedy ten uciekał przed audi.
Niedługo potem opublikowany został międzynarodowy list gończy za Tomaszem W. Policja informowała, że ścigany to brunet o śniadej cerze. Ma około 180 cm wzrostu, waży około 90 kilogramów. Ma wysokie czoło i bliznę na prawej ręce.
Na przełom trzeba było jednak czekać rok. W. został zatrzymany w Berlinie do którego, jak się potem okazało, przyleciał z Tajlandii. Został przewieziony do Polski i usłyszał zarzut zabójstwa, do którego się nie przyznał. Od tego momentu przebywa w areszcie.
Rodzina
Tomasz W. bardzo dobrze znał się z mężczyzną, który zginął na Przestrzennej.
- Byliśmy przez dwadzieścia lat częścią jednej, kochającej się rodziny - przekonywał przed salą rozpraw Adrian, nieformalny szwagier zabitego Michała.
Jak mówi, do tragedii doszło przez spór o firmę handlującą częściami samochodowymi. To zresztą w swoim akcie oskarżenia potwierdza też prokuratura.
Adrian twierdzi, że Tomasz W. chciał go bezprawnie "wygryźć z interesu" i przejąć jego firmę. W. twierdzi, że firma była jego syna, a to Adrian chciał ją okraść.
- Tomasz jest złym człowiekiem. Miał wiele na sumieniu, ale w życiu bym się nie spodziewał, że posunie się aż tak daleko. Michał zginął, bo Tomasz go podejrzewał o udział w tej sprawie, chociaż w rzeczywistości był Bogu ducha winny - twierdził przed salą rozpraw Adrian.
"To był wypadek"
Tomasz W. przed sądem nie przyznał się do winy i obszernie wyjaśniał, jak według niego wyglądały zdarzenia z 1 kwietnia 2017 roku. Opowiadał m.in. o konflikcie o firmę z bratem swojej partnerki.
- Firma prowadzona przez mojego syna została okradziona. Wiedziałem, że za tym może stać Adrian - twierdził oskarżony.
Na Przestrzenną w Łodzi pojechał, bo - jak opowiadał - chciał tylko porozmawiać. Wcześniej jednak poformował o tym swoich znajomych (którzy przyjechali zaraz po nim, jeepem).
- Miałem sygnały, że na Przestrzennej mogą być schowane części. Zobaczyłem Michała, więc chciałem z nim to obgadać. Nie byłem agresywny - zarzekał się w sądzie.
Pamięta, że partnerka Michała krzyczała, że "tu są dzieci".
- Michał mnie uderzył. Łokciem albo pięścią, sam nie wiem. Dostałem w lewą część twarzy - relacjonował oskarżony.
Z pomocą - jak mówił - przyszli jego znajomi.
- Gdyby nie oni, to Michał pewnie by mnie pobił - twierdził.
Partnerka Michała zdążyła uciec do domu ojca Michała. Krzyczała, że "dzwoni na policję".
Oskarżony o zabójstwo potem twierdził, że towarzyszący mu mężczyźni sprowadzili Michała do parteru. Ten w pewnym momencie się zerwał i uciekł.
- Jeden z naszych zaczął niszczyć mercedesa Michała. Jak on usłyszał pękającą szybę, to się zatrzymał i zrobił kilka kroków w naszą stronę. Wtedy zobaczyłem, że z głowy sika mu krew - relacjonował Tomasz W.
Wtedy - jak opowiadał przed sądem - zrozumiał, że sytuacja wymknęła się spod kontroli, że musi jak najszybciej odjechać.
- Odpaliłem auto i ruszyłem. Nie jechałem szybko. Przede mną biegł Michał, ale nie chciałem zrobić mu krzywdy. On się musiał potknąć, a ja miałem za mało czasu na reakcję. Przejechałem go przednimi, a potem tylnymi kołami. Poczułem, jakbym najechał na kamień. Nie dociskałem go do żadnego drzewa - przekonywał.
Pamięta, że spojrzał na leżącego na ulicy Michała. Leżał plecami do góry, twarz miał zwróconą w stronę auta Tomasza.
- Podpierał się rękoma, jakby chciał się podnieść. Jeden z moich kompanów machnął, żebym odjechał. Nie wiem, czemu go posłuchałem - relacjonował oskarżony.
Twierdzi, że o śmierci Michała dowiedział się dopiero po kilku godzinach.
Widmo dożywocia
Na środowej rozprawie Tomasz W. odpowiadał tylko na pytania swojego obrońcy.
- Chcę z całą mocą podkreślić, że nie zrobiłem tego specjalnie - mówił.
Za zbrodnię zabójstwa grozi mu dożywocie.
Kwestię odpowiedzialności dwóch mężczyzn, którzy towarzyszyli mu na Przestrzennej, sąd wyłączył do odrębnego postępowania ze względu na ich problemy zdrowotne.
Przed łódzkim sądem rejonowym toczy się proces w sprawie firmy, która była powodem rodzinnego sporu.
Autor: Bartosz Żurawicz/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź