- Wie pan, kiedy ostatnio byłem w domu? W środę. Gdyby nie to, że pracujemy non stop, to już by to padło - mówi nam jeden z lekarzy w szpitalu w Pabianicach (woj. łódzkie). Medycy opowiadają nam o przemęczeniu, braku środków i chaosie. - Czas na alarmowanie rządzących minął, teraz jesteśmy po prostu przerażeni - mówią nasi rozmówcy.
- Ja się na to nie pisałem. Myślę coraz częściej o tym, żeby zdjąć maskę i przytulić któregoś z chorych i iść na kwarantannę. To największy koszmar, z którym przyszło nam się mierzyć - mówi jeden z lekarzy ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w pabianickim szpitalu.
Opowiada, że ma dwoje małych dzieci. Ostatni raz widział je w środę. Już spały.
- Wróciłem na noc do domu. A potem rano znowu do pracy, na dyżur. I tak cały czas. To nie jest żaden heroizm. Wiem, że ta sytuacja jest niebezpieczna dla mnie i moich pacjentów. Ale muszę tak robić, bo nie ma wystarczająco dużo kadry. Inni lekarze też mają tę pętlę na szyi, nie jestem żadnym wyjątkiem - opowiada.
Lekarz początkowo chciał wypowiedzieć się z twarzą, pod nazwiskiem. Potem dowiedział się, że jest zakaz.
- W sprawie pandemii wypowiada się tylko wojewoda. Wszystko scentralizowane, żeby głosów krytyki nie było słychać. Ale my już nie chcemy krytykować. Jesteśmy w punkcie, w którym jesteśmy po prostu przerażeni - mówi lekarz.
Brak rąk do pracy
W szpitalu w Pabianicach pracuje około 600 osób. Z powodu zakażeń lub kwarantanny z grafików średnio znika każdego tygodnia do 20 procent kadry.
- Dzwonimy do osób, które są już na skraju wytrzymałości i prosimy o to, żeby jeszcze wzięli na siebie dodatkowe dyżury. Zgadzają się. Tylko dlatego to jeszcze nie padło - słyszymy od osób zarządzających grafikami.
Nasi rozmówcy opowiadają, że jedna osoba musi wykonywać kilka zadań.
- Pełniłem dyżur szefa SOR, ogarniałem dyżur na internie a zaraz potem pojechałem w składzie karetki. Musiałem, bo nikogo innego do pracy nie było. Czujemy się, jakby była wojna. A przecież wszyscy wiedzieli, że na jesień będzie druga fala. Nie zagwarantowano nam żadnych dodatkowych środków, żebyśmy mogli poprawić sytuację kadrową - przekonuje jeden z lekarzy.
Pacjenci coraz dotkliwiej odczuwają tarapaty placówki.
- Karetka przywiozła nam pana, 85 lat. Na wózku. Przez sześć godzin nie mogliśmy go nigdzie położyć. W końcu zorganizowaliśmy nosze, żeby się nie musiał męczyć, dopóki nie ogarnęliśmy chaosu. Serce się kraje, to jest już medycyna wojenna - mówi lekarz ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego.
Przenosiny na szybko
Placówka nie została przekształcona w zakaźną. Decyzją wojewody powstały tu jednak 42 miejsca izolacyjne dla osób z podejrzeniem COVID-19.
- Z pisma wynikało, że mamy dobę na przystosowanie rehabilitacji na potrzeby covidowe. Dobę! Ktoś się chyba zreflektował i decyzję zmieniono tak, że na zmiany było pięć dni. W tym czasie musieliśmy coś zrobić z osobami na rehabilitacji - mówią medycy.
Część - z nieukończoną rehabilitacją - zostało wypisanych do domów. Łóżka dla tych w gorszych stanie powciskano na inne oddziały: urologię, neurologię i chorób wewnętrznych.
Czy sytuacja faktycznie jest tak zła? To pytanie zadaliśmy doktorowi Lechosławowi Dorożale, dyrektorowi ds. lecznictwa w placówce. Niestety, usłyszeliśmy, że w tej sprawie nie może się wypowiadać i odesłał nas do wojewody.
- A pan, kiedy ostatnio był w domu? - zapytaliśmy.
- Dawno, zbyt dawno. Ale o szczegóły proszę pytać w urzędzie wojewódzkim - skwitował.
Wojewoda: jest stan równowagi
Tomasz Bocheński, wojewoda łódzki poinformował w poniedziałek na konferencji prasowej, że w województwie łódzkim ciągle są miejsca dla chorych na COVID-19. Odnosząc się do zarzutów dotyczących złego przygotowania systemu opieki zdrowia na drugą falę koronawirusa podkreślił, że "system opieki zdrowotnej nie jest z gumy".
- Nikt nie był w stanie ot tak zwiększyć liczby lekarzy w kraju - podkreśla.
Zaznacza jednak, że sytuacja jest pod kontrolą i - jego zdaniem - nie można było lepiej, ani szybciej przygotować placówek na wojnę z pandemią.
- Musimy zapewniać równowagę pomiędzy miejscami dla zakażonych koronawirusem oraz dla chorych z innymi schorzeniami. Przedwczesne organizowanie łóżek dla chorych zabierałoby miejsce dla tych, którzy potrzebują hospitalizacji z innego powodu - zaznaczał Bocheński.
Wojewoda zaznacza, że w województwie jest 850 łóżek covidowych, z czego zajętych jest blisko 700.
- Jeszcze dwa tygodnie temu mieliśmy 400 łóżek dla zakażonych wirusem. Trafiali oni do pięciu placówek. Obecnie miejsc, gdzie chorzy są leczeni, jest w samym województwie kilkanaście. To dynamiczny proces dostosowywania służby zdrowia do potrzeb - mówi Tomasz Bocheński.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Pabianickie Centrum Medyczne