Zamiast dożylnie, lek został podany do rdzenia kręgowego. Substancja wywołała najpierw paraliż trzymiesięcznego Mateuszka, a potem jego śmierć. Za tragedię - zdaniem prokuratury - odpowiada lekarka z 30-letnim stażem, która źle podała dziecku lek. Przed łódzkim sądem kończy się proces w tej sprawie.
Winkrystyna to lek podawany chorym na nowotwory. Musi być wstrzykiwana dożylnie, inaczej może doprowadzić do tragicznych i nieodwracalnych konsekwencji dla pacjenta. Niestety, trzy lata temu w łódzkim szpitalu dziecięcym im. M. Konopnickiej doszło do tragicznej pomyłki.
- Mateuszek powinien dostać lek dożylnie, ale lekarka podała mu go do kanału rdzenia kręgowego. To był początek końca naszego dziecka - rozpacza Paulina Milczarek, matka Mateuszka, który zmarł po trzech miesiącach od niewłaściwego podania leku.
Proces znanej i doświadczonej łódzkiej anestezjolog oskarżonej o nieświadome spowodowanie śmierci pacjenta dobiega końca. W poniedziałek rozpoczęła się jedna z ostatnich rozpraw.
Oskarżonej grozi do pięciu lat więzienia. Kobieta podczas śledztwa nie przyznawała się do winy.
Przed sądem jej obrońca udowadniał, że lekarka została wprowadzona w błąd przez innego lekarza.
- To był lek hematologiczny i moja klientka posłuchała lekarza hematologa, który polecił jej tak, a nie inaczej podać winkrystynę - tłumaczył mec. Wojciech Woźniacki.
"Droga przez mękę"
Rodzice zmarłego dziecka podkreślają, że "nie wierzą już w sprawiedliwość". Proces w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Mateuszka rozpoczął się po długim i mozolnym śledztwie. Prokuratorzy mieli problem z pozyskaniem opinii biegłych. Ze wszystkich zakładów medycyny sądowej w Polsce, tylko jeden zgodził się ocenić postępowanie łódzkiej lekarki.
- Może to dlatego, że pani doktor też jest biegłą sądową? - zastanawia się Tomasz Milczarek, ojciec zmarłego dziecka.
Mężczyzna podkreśla, że oskarżona lekarka dalej leczy dzieci w łódzkim szpitalu dziecięcym. Sąd lekarski wstrzymał się z podjęciem jakichkolwiek decyzji do momentu prawomocnego zakończenia sprawy karnej.
Kobieta nie została zawieszona, bo jak tłumaczy rzecznik okręgowej izby lekarskiej w Łodzi, prawdopodobieństwo podobnego błędu z jej strony "jest znikome". Dyrekcja łódzkiego szpitala ograniczyła się do upomnienia lekarki.
- Ta kobieta już po tragedii podawała leki naszemu drugiemu dziecku. Proszę nie pytać, co wtedy czułam - ociera łzę Paulina Milczarek.
Łzy oskarżonej
Oskarżona anestezjolog nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Podczas jednej z rozpraw przed łódzkim sądem powiedziała reporterce TTV "Blisko Ludzi" żeby zostawić ją w spokoju.
- Proszę, nie pytajcie mnie już o to - rzuciła i zakryła twarz rękoma. Potem zaczęła płakać.
Oskarżona pracuje zawodowo od trzydziestu lat. Jej bezpośredni przełożony, dr Zbigniew Jankowski, dyrektor ds. medycznych w szpitalu im. Konopnickiej w Łodzi podkreśla, że podczas swojej kariery "uratowała wiele osób".
- To świetny anestezjolog. Podczas rozmowy tłumaczyła mi, że to był błąd ludzki, którego bardzo żałuje - wyjaśnia Jankowski.
"Braciszek jest w niebie"
Mateuszek miał brata bliźniaka, Patryka. Chłopcy urodzili się z białaczką. Patryk był w gorszym stanie, ale dziś chorobę ma niemal za sobą.
- Kiedy patrzę, jak pięknie radzi sobie Patryk, myślę o Mateuszku. Mogłam być dziś szczęśliwa - ociera łzę Paulina Milczarek.
Patryk był zbyt mały, żeby pamiętać Mateuszka. Razem z mamą często odwiedza grób brata. Pytany o niego odpowiada, że przyszedł do "braciszka, który jest w niebie".
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź