"Braciszek jest już w niebie". Koniec procesu lekarki, która źle podała lek niemowlakowi

Lekarce grozi do 5 lat więzienia
Lekarce grozi do 5 lat więzienia
Źródło: TVN24 Łódź

Zamiast dożylnie, lek został podany do rdzenia kręgowego. Substancja wywołała najpierw paraliż trzymiesięcznego Mateuszka, a potem jego śmierć. Za tragedię - zdaniem prokuratury - odpowiada lekarka z 30-letnim stażem, która źle podała dziecku lek. Przed łódzkim sądem kończy się proces w tej sprawie.

Winkrystyna to lek podawany chorym na nowotwory. Musi być wstrzykiwana dożylnie, inaczej może doprowadzić do tragicznych i nieodwracalnych konsekwencji dla pacjenta. Niestety, trzy lata temu w łódzkim szpitalu dziecięcym im. M. Konopnickiej doszło do tragicznej pomyłki.

- Mateuszek powinien dostać lek dożylnie, ale lekarka podała mu go do kanału rdzenia kręgowego. To był początek końca naszego dziecka - rozpacza Paulina Milczarek, matka Mateuszka, który zmarł po trzech miesiącach od niewłaściwego podania leku.

Proces znanej i doświadczonej łódzkiej anestezjolog oskarżonej o nieświadome spowodowanie śmierci pacjenta dobiega końca. W poniedziałek rozpoczęła się jedna z ostatnich rozpraw.

Oskarżonej grozi do pięciu lat więzienia. Kobieta podczas śledztwa nie przyznawała się do winy.

Przed sądem jej obrońca udowadniał, że lekarka została wprowadzona w błąd przez innego lekarza.

- To był lek hematologiczny i moja klientka posłuchała lekarza hematologa, który polecił jej tak, a nie inaczej podać winkrystynę - tłumaczył mec. Wojciech Woźniacki.

"Droga przez mękę"

Rodzice zmarłego dziecka podkreślają, że "nie wierzą już w sprawiedliwość". Proces w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Mateuszka rozpoczął się po długim i mozolnym śledztwie. Prokuratorzy mieli problem z pozyskaniem opinii biegłych. Ze wszystkich zakładów medycyny sądowej w Polsce, tylko jeden zgodził się ocenić postępowanie łódzkiej lekarki.

- Może to dlatego, że pani doktor też jest biegłą sądową? - zastanawia się Tomasz Milczarek, ojciec zmarłego dziecka.

Mężczyzna podkreśla, że oskarżona lekarka dalej leczy dzieci w łódzkim szpitalu dziecięcym. Sąd lekarski wstrzymał się z podjęciem jakichkolwiek decyzji do momentu prawomocnego zakończenia sprawy karnej.

Kobieta nie została zawieszona, bo jak tłumaczy rzecznik okręgowej izby lekarskiej w Łodzi, prawdopodobieństwo podobnego błędu z jej strony "jest znikome". Dyrekcja łódzkiego szpitala ograniczyła się do upomnienia lekarki.

Mateuszek miał trzy miesiące, kiedy niewłaściwie podano mu lek
Mateuszek miał trzy miesiące, kiedy niewłaściwie podano mu lek
Źródło: TVN24 Łódź

- Ta kobieta już po tragedii podawała leki naszemu drugiemu dziecku. Proszę nie pytać, co wtedy czułam - ociera łzę Paulina Milczarek.

Łzy oskarżonej

Oskarżona anestezjolog nie chciała rozmawiać z dziennikarzami. Podczas jednej z rozpraw przed łódzkim sądem powiedziała reporterce TTV "Blisko Ludzi" żeby zostawić ją w spokoju.

- Proszę, nie pytajcie mnie już o to - rzuciła i zakryła twarz rękoma. Potem zaczęła płakać.

Oskarżona pracuje zawodowo od trzydziestu lat. Jej bezpośredni przełożony, dr Zbigniew Jankowski, dyrektor ds. medycznych w szpitalu im. Konopnickiej w Łodzi podkreśla, że podczas swojej kariery "uratowała wiele osób".

- To świetny anestezjolog. Podczas rozmowy tłumaczyła mi, że to był błąd ludzki, którego bardzo żałuje - wyjaśnia Jankowski.

Lekarka nie chciała rozmawiać przed kamerą
Lekarka nie chciała rozmawiać przed kamerą
Źródło: TTV "Blisko Ludzi"

"Braciszek jest w niebie"

Mateuszek miał brata bliźniaka, Patryka. Chłopcy urodzili się z białaczką. Patryk był w gorszym stanie, ale dziś chorobę ma niemal za sobą.

- Kiedy patrzę, jak pięknie radzi sobie Patryk, myślę o Mateuszku. Mogłam być dziś szczęśliwa - ociera łzę Paulina Milczarek.

Patryk był zbyt mały, żeby pamiętać Mateuszka. Razem z mamą często odwiedza grób brata. Pytany o niego odpowiada, że przyszedł do "braciszka, który jest w niebie".

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: