Dobrze wiedział, że przyszedł do urzędu zabić. Polał dwie urzędniczki benzyną, podpalił i robił wszystko, żeby kobiety nie mogły uciec. Poznaliśmy szczegółowe ustalenia śledztwa w sprawie dramatu, do którego doszło pół roku temu w urzędzie pomocy społecznej w Makowie (woj. łódzkie). Akt oskarżenia w tej sprawie trafił właśnie do sądu.
O szokującym pożarze, w którym zginęły dwie 40-letnie urzędniczki pisaliśmy na tvn24.pl tuż przed Bożym Narodzeniem. Dziś już dokładnie wiemy, co ustalili prokuratorzy w trwającym pół roku śledztwie i jak – ich zdaniem – doszło do koszmaru w urzędzie.
Za dwa zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem odpowie przed sądem 63-letni Lech G. Oskarżony twierdzi, że nie pamięta nic z tego, co wydarzyło się 15 grudnia minionego roku. Mimo to śledczy nie mają wątpliwości - to on zabił dwie kobiety.
- Niewykluczone, że motywem jego działania był fakt, że odmówiono mu miejsca w Domu Pomocy Społecznej - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Lechowi G. grozi dożywocie. Biegli orzekli, że w momencie zbrodni jego poczytalność była tylko nieznacznie ograniczona i oskarżony może odpowiadać za swój czyn przed sądem.
"Niech pan tego nie robi!"
Okoliczności zdarzenia w urzędzie w Makowie są na tyle szokujące, że zdecydowaliśmy się nie przytaczać najbardziej drastycznych ustaleń śledczych.
Lecha G., 63-latka mieszkającego pod Makowem dobrze znali pracownicy miejscowej pomocy społecznej. W dniu tragedii przed gmachem GOPS widziały go dwie pracownice społeczne. Jedna z nich kilkadziesiąt minut później już nie żyła.
- Oskarżony pojawił się w urzędzie pomocy społecznej przed 13. Usiadł na krześle dla interesantów i pił napój - relacjonuje prokurator Kopania.
W tym samym czasie po urzędzie rozeszła się informacja, że 63-latek znowu będzie domagał się załatwienia swojej sprawy. Wcześniej awanturował się już o to, że nie przyznano mu miejsca w DPS.
Po chwili oskarżony wszedł do pokoju, w którym były dwie urzędniczki 40-letnie urzędniczki.
- Mężczyzna wyciągnął zbiorniki z benzyną, oblał nią dwie urzędniczki, podłogę w pomieszczeniu i drzwi do biura - dodaje Kopania.
Świadkowie zeznali potem, że usłyszeli jedynie przerażony krzyk jednej z urzędniczek: "Panie G. pan tego nie robi!". Oskarżony nie słuchał - podpalił rozlaną benzynę, a biuro stanęło w płomieniach.
Rozpaczliwa akcja
Urzędniczki próbowały wydostać się ze śmiertelnej pułapki - kopały i szarpały drzwi. Śledczy ustalili, że oskarżony trzymał drzwi, żeby uniemożliwić kobietom ucieczkę.
- Oskarżony po chwili wybiegł przed budynek i oglądał przez chwilę akcję ratowniczą - mówi tvn24.pl Kopania.
Straż pożarna dostała zgłoszenie o pożarze dokładnie o 12:58. Jeszcze zanim na miejscu pojawiły się pierwsze zastępy, do płonącego budynku wbiegł pan Piotr, przypadkowy mężczyzna, który usłyszał krzyki o pomoc.
- Na czworaka wtargnął na pierwsze piętro płonącego urzędu. Tam spotkał jedną z zaatakowanych urzędniczek. Była przytomna, prosiła o ratunek - dodaje prokurator.
Urzędniczka zdążyła też powiedzieć, że za zbrodnią stoi Lech G. Kobieta została wyniesiona na klatkę schodową, tam po chwili zajęli się nią ratownicy medyczni.
Wciąż nie było wiadomo, gdzie jest druga z zaatakowanych urzędniczek. Strażacy znaleźli ją dopiero wtedy, kiedy udało się wejść do jej spalonego biura. 40-latka leżała za biurkiem, nie dawała znaków życia.
Zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem
Jeszcze w czasie trwania akcji dogaszania budynku stwierdzono zgon urzędniczki. Po kilku dniach walki o życie w szpitalu zmarła też druga ofiara koszmaru w urzędzie.
- Pożar, za który odpowiada oskarżony zagroził życiu i zdrowiu trzech innych kobiet pracujących w momencie ataku w urzędzie - dodaje Kopania.
Straty finansowe oszacowano na niecałe 80 tys. złotych.
Prokuratorzy mają bogaty materiał, który obciąża Lecha G. W jego domu znaleziono pojemnik, w którym znaleziono resztki benzyny. Jego kurtka była nadpalona, a przy 63-latku znaleziono bilety autobusowe do i z Makowa. Godziny przejazdów pasują do czasu, w którym rozegrała się tragedia.
Oprócz tego Lecha G. widziało wielu świadków. Dwie niezależne od siebie osoby słyszały, jak zaatakowana urzędniczka opowiadała, że za koszmarem stoi właśnie G.
Oskarżony w czasie śledztwa tłumaczył, że nie pamięta co robił 15 grudnia. Potrafił za to dokładnie opisać swoje starania o miejsce w DPS.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Blisko Ludzi TTV