Wchodzące do kin „Pokłosie” Pasikowskiego nie jest obrazem spełnionym artystycznie. I nie zmieni tego komplementowanie go przez mistrzów rodzimego kina. Pęknięte scenariuszowo, nie stroniące od scen rodem ze średnich horrorów i korzystające z utartych klisz pozostaje jednak, mimo wszystko, filmem szalenie ważnym. Opowiedziana w konwencji thrillera historia braci, odkrywających straszliwą prawdę o rodzinie i sąsiadach, imponuje bowiem odwagą mówienia o wstydliwych wydarzeniach z naszej historii.
Przyjęcie przez reżysera konwencji kina gatunku (krytykuje się Pasikowskiego za opowiadanie w konwencji thrillera o narodowej traumie), okazało się słusznym zabiegiem. Widać, że Pasikowski stawał na głowie, by znaleźć sposób na dotarcie do widza. To mu się udało. ”Pokłosie” wciąga i niepokoi, już od pierwszej, znakomitej sceny w lesie, zwiastującej posępną muzyką i świetnymi zdjęciami Pawła Edelmana nadchodzący dramat. Potem jednak już nie jest tak dobrze, a bywa nawet kiepsko. Dialogi Pasikowskiego, kiedyś mającego status kultowych (zwłaszcza w „Psach” czy „Krollu”) brzmią chwilami sztucznie, teatralnie. To między innymi one, obok wspomnianych scen rodem z horrorów klasy B sprawiają, że momentami ocieramy się o kicz. Ale ma ten obraz mocne strony i bardzo dobre rozwiązania formalne. Przede wszystkim umieszczenie akcji filmu w czasach współczesnych i zrezygnowanie z retrospekcji, której spodziewaliśmy się z racji tematu, „zagrało” kapitalnie. Podobnie jak realistyczny, by nie powiedzieć naturalistyczny, obraz polskiej wsi.
Pasikowski miał odwagę pokazać w „Pokłosiu” mroczną stronę naszej historii, tę którą wypieramy ze świadomości. Nie ulega wątpliwości, że oberwie mu się za to. Cóż, taka jest cena głoszenia prawd niepopularnych i w życiu i w sztuce. „Ten film próbuje opowiedzieć o ciemnej karcie naszej historii przez zwykłych ludzi - z dala od polityki, przez ich elementarną uczciwość i prawość, nikczemność i kłamstwo” - napisał Pasikowski w eksplikacji reżyserskiej. I poszedł właśnie tym tropem. Wieś nie sielska, nie anielska „Ten film nie jest adaptacją książek Tomasza Grossa" - wyjaśnia we wspomnianej już eksplikacji Pasikowski. "Jeśli ma z nimi coś wspólnego, to histeryczną reakcję społeczeństwa polskiego na ich ukazanie się. Na strach przed spojrzeniem w mrok swojej historii, w której pomiędzy najjaśniejszymi kartami czai się ludzka podłość i tchórzostwo".
Punktem wyjścia dla „Pokłosia” jest spotkanie po latach dwóch braci - starszy Franciszek (świetny Ireneusz Czop) przyjeżdża po latach emigracji z Ameryki na wieść, że młodszy Józek (Maciej Stuhr) popadł w kłopoty. Józek - rolnik ze wsi na wschodzie Polski, angażuje się w ratowanie przed zalaniem asfaltem macew, (żydowskich nagrobków), które służyły przed laty Niemcom do utwardzenia drogi.
Józek z pasją skupuje od sąsiadów żydowskie płyty, wykorzystywane przez nich w przedziwnych celach i gromadzi na swoim polu. To wywołuje sprzeciw mieszkańców, którzy sięgają po coraz drastyczniejsze metody zastraszania go. A to nie dają mu skorzystać z jedynego we wsi kombajnu, zabijają ukochanego psa, a wreszcie podpalają jego pole i posiadłość. Początkowo nie mogący zrozumieć brata Franciszek, którego stopniowa przemiana, opowiedziana wedle wzorców amerykańskiego kina (będąca najważniejszym wątkiem filmu) z czasem idzie w jego ślady. Franek, który po przyjeździe mówi z pogardą o rzekomo wymordowanych przez Niemców dawnych sąsiadach: ”te Żydki”, w finale jest kimś kompletnie innym. Mroczna tajemnica sprzed lat, jaką odkryją po żmudnym śledztwie bracia, odciśnie piętno na ich życiu. Stanie się też przyczyną innej, potwornej tragedii jednego z nich. Trzeba też przyznać, że obraz polskiej wsi, jaki zafundował nam reżyser - nie „sielskiej, anielskiej” jaką znamy z rodzimej prozy - ale złowrogiej, zacofanej, zacietrzewionej w swoich obsesjach, to rzecz dotąd nieobecna w naszym kinie. Pałający nienawiścią chłopi o czerwonych, tępych twarzach, pokazani wyłącznie niemal z widłami w dłoniach, budzą przerażenie. Nie znajdziemy wśród nich choćby jednego sprawiedliwego. Na szczęście po drugiej stronie mamy dobrotliwego i wyrozumiałego proboszcza (Jerzy Radziwiłłowicz), który staje po stronie braci i pomaga im w „misji” z żydowskimi nagrobkami. Ale tuż za nim czai się czekający na jego śmierć, trzymający z chłopami zdeklarowany antysemita wikary, który nie pozostawia złudzeń, co do roli Kościoła w „sprawie”. "Na świecie jest dużo kurewstwa. Nic z tym nie zrobimy, ale nie musimy przykładać do tego ręki" - mówi Franek do brata, próbując go przekonać, że prawda o straszliwej zbrodni musi ujrzeć światło dzienne. Brzmi znajomo? Całkiem „po Pasikowskiemu, nieprawdaż”? Po ponad 20 latach od reżyserskiego debiutu filmowego, artystyczne credo Władysława Pasikowskiego brzmi tak samo. I choć „Pokłosie” nie ma siły rażenia „Róży” Smarzowskiego, choć drażnią moralizatorskie, pretensjonalne wtręty w ustach bohaterów, warto zobaczyć ten film. Jest jak lektura obowiązkowa ale z gatunku tych, które nie kojarzą się z „odrabianiem pańszczyzny”. Moc samooczyszczenia Scenariusz wracającego do kina po 11-letniej przerwie Pasikowskiego powstał z inspiracji wydarzeniami pogromu w Jedwabnem. Jak zwierzał się reżyser jeszcze na planie zdjęciowym: "pod wpływem szoku”, jakim stała się dla niego świadomość, że Polacy nie byli tylko ofiarami ostatniej wojny, ale w Jedwabnem oprawcami żydowskich sąsiadów.
Gromadzenie funduszy na projekt, który wzbudzał kontrowersje od początku, trwało aż siedem lat. Dopiero w 2011 roku PISF zasilił budżet filmu, a zagraniczni koproducenci dołożyli resztę. Nie przywykliśmy opowiadać o innych niż jasne strony naszej historii, zwykle gramy role ofiar, niezłomnych i heroicznych. Obraz części polskiej społeczności, pokazany w filmie Pasikowskiego, przez wielu traktowany jest więc niemal jak przejaw narodowej zdrady, której dopuścił się twórca. Reżyser zapewnia tymczasem, że w jego zamierzeniu ta próba rozliczenia się ze skrywanym wstydliwym fragmentem naszej historii, jest koniecznością. Gestem samooczyszczenia, z jakim wiąże się mówienie nawet najczarniejszych prawd. W myśl teorii, że zło wyciągnięte na światło dzienne traci swą niszczącą moc i staje się źródłem moralnej siły. „Ten film jest naszym rachunkiem sumienia, którego powinniśmy dokonać po wyjściu z kina” - tłumaczy Pasikowski. Pozostaje mu życzyć , by tak właśnie jego film został odczytany.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe