Był uważany przez krytyków, teoretyków i historyków muzyki za jednego z najważniejszego muzyka w historii popu. Prince pozostawił po sobie 49 albumów i kilkadziesiąt przebojów, także napisanych dla innych artystów.
Czerpał garściami z soulu Jamesa Browna - z którym tańczył na scenie jako dziesięciolatek, był gitarowym wirtuozem niczym Jimi Hendrix, a teatralność jego wizerunku i koncertów przypominała The Beatles z czasów "Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band".
Jednak był jedyną postacią na amerykańskiej - jeśli nie na światowej - scenie muzycznej, który potrafił kreatywnie korzystać z głównych gatunków muzycznych: popu, soulu, funky, R&B i rocka, wykonywać karkołomne solówki na gitarowe, wyśpiewywać unikatowe falsety. Do tego prowokował tekstami, zachwycał kostiumami scenicznymi i zapierał dech w piersi choreografiami.
Nie tylko piosenkarz
Wszystkie najważniejsze magazyny muzyczne, opiniotwórcze tygodniki i gazety podkreślają, że zmarły w czwartek Prince, był nie tylko piosenkarzem, ale wyjątkowo utalentowanym tekściarzem, kompozytorem i multiinstrumentalistą. Słynął z perfekcji i bezkompromisowego dążenia do nowych brzmień. Cztery dekady na scenie, 49 albumów, 7 nagród Grammy (34 nominacji) oraz Oscar za ścieżkę dźwiękową do filmu "Purple Rain" są dobrym odzwierciedleniem jego twórczości.
To, że będzie genialnym artystą, wielu zauważyło, gdy Prince miał 10 lat. To wtedy zatańczył wspólnie na scenie z Jamsem Brownem - "ojcem chrzestnym soulu". Później inspirował się Brownem zarówno muzycznie jak i scenicznie. Zadebiutował osiem lat później w 1978 r. krążkiem "For You". Album po latach stał się jedną z największych inspiracji dla twórców hip hopowych, którzy czerpali garściami z funkowych klimatów.
Kilka lat później powstał nieśmiertelny album "Purple Rain". Chociaż był autorem dziesiątków przebojów, "zawsze opierał się pułapkom ze strony komercjalizmu. Pomimo stworzenia jednego z najlepiej sprzedającego się albumu wszech czasów, 'Purple Rain' w 1984 r., nigdy nie stracił z zasięgu wzroku bezkompromisowej muzy. Jego wierność pozwoliła mu poszerzyć często tracone wartości ery klasycznego rocka i soulu na teraźniejszość" - pisał tygodnik "Time".
O jego życiu prywatnym fani dowiadywali się najczęściej od osób trzecich. Na przykład reżyser "Purple Rain" Albert Magnoli wyznał w 2009 roku w rozmowie z magazynem "Spin", że Prince najchętniej jadł spaghetti, które popijał sokiem pomarańczowym. Poza przebojami, które sam wykonywał, pisał dla innych muzycznych ikon. Warto przypomnieć "I Feel for You" Chaki Khan, "The Glamorous Life" Sheili E., "Manic Monday" The Bangles czy jeden z największych hitów lat 90. "Nothing Compares 2 U", który stał się największym przebojem w karierze Sinead O'Connor.
"Najbardziej obrazoburczy muzyk i wokalista wszystkich czasów"
W latach 80. mówiło się, że Michael Jackson jest "Królem Popu", Madonna "Królową Popu", a Prince "Księciem Popu". Zrządzenie losu, a może pewnego rodzaju "boska interwencja" chciała, że cała trójka urodziła się w tym samym roku (1958). Z trójki pozostała tylko Madonna, wszyscy jednak zmienili oblicze kultury pop. Całą trójkę charakteryzowała śmiałość, odwaga i wielki talent. Krytycy i teoretycy podkreślają jednak wyjątkowość Prince'a. Głównie ze względu na silny, nieugięty związek ze sztuką. W przeciwieństwie do niego Jackson oddał się komercji i wszystkiemu co się z tym wiązało. W przeciwieństwie do Madonny - co poniekąd złośliwe zostało podkreślone w tekstach krytycznych - Prince posiadał niezwykłe, unikatowe umiejętności techniczne: wokalne i instrumentalne.
W opisie twórczości Prince'a, jaki ukazał się w tygodniku "Time", artysta został uznany jako zarazem najwybitniejszy i najbardziej obrazoburczy muzyk i wokalista wszystkich czasów. Można się spierać z tym stwierdzeniem, które wynika z charakterystycznego wizerunku scenicznego, który sam Prince żartobliwie określał jako "hiperseksualny". Mieszał w nim przywiązanie, wręcz fetysz do fioletu, elementy garderoby francuskiego przełomu baroku i rokoko, naturalną fryzurę afro. Jako typowy artysta lat 80. nie stronił od mocnego makijażu.
Ta mieszanka kiczu, panseksualności (czy też wspomnianej "hiperseksualności") i ekstrawagancji scenicznej, miała silny związek - a zarazem odzwierciedlenie - z muzyką. Artysta tak bogato utalentowany nie mógł ograniczyć się do minimalistycznego image'u. Żył i tworzył w czasach, w których wyrazisty wizerunek był równie ważny co oryginalne brzmienie (wystarczy przypomnieć sobie Freddiego Mercury'ego, Davida Bowiego, Michaela Jacksona, Eltona Johna, etc).
Przełomowy show na SuperBolw
W ostatnich latach największym dokonaniem artysty była rewolucja jakiej dokonał na koncertach, jakie organizowano w trakcie przerwy meczu finałowego rozgrywek SuperBowl. To jego występ z 2007 roku w Miami rozpoczął widowiska z rozmachem godnym otwarcia Igrzysk Olimpijskich, gdy w 12-minutowym show, podczas którego wykonał swoje przeboje i kilka coverów (w tym: "We Will Rock You" Queen, "All Along the Watchtower" Bob Dylan, "Best of You" Foo Fighters oraz "Proud Mary" Creedence Clearwater Revival). Na wielkiej scenie w kształcie własnego symbolu śpiewał "Purple Rain" w strugach deszczu. Show zgromadziło 140-milionową widownię przed telewizorami. W kolejnych latach organizatorzy kolejnych finałów SuperBowl próbują powtórzyć to, co stworzył Prince, jednak chyba bezskutecznie.
Legendarny piosenkarz, muzyk, multiinstrumentalista, kompozytor i tekściarz, był "wynikiem niezniszczalnej fuzji: soulu, rocka, seksu i funku" - napisał Jim Faber dla tygodnika "Time". I jak śpiewała O'Connor: "nic z nim się nie może równać".
Autor: tmw\mtom / Źródło: TIME, Spiegel, NBC News, El Pais, NME,