W czerwcu wydali swój drugi album, chwilę potem zagrali na głównej scenie Open'er Festivalu. Duet Royal Blood, czyli wokalista i basista Mike Kerr oraz perkusista Ben Thatcher, pochodzą z brytyjskiego Brighton. Ich debiutancki album "Royal Blood" odniósł międzynarodowy sukces - ludziom przypadła do gustu mieszanka bluesa i garażowo-psychodelicznego, nieco surowego rocka. Spotkaliśmy się z wokalistą duetu.
Martyna Nowosielska-Krassowska: Na początku kariery mieliście problemy z dotarciem do szerszej publiczności ze swoją muzyką, nie mieliście gdzie występować. Tak było do momentu wydania debiutanckiej płyty. Momentalnie trafiliście na festiwale, wygraliście też sporo nagród muzycznych. Jak to zrobiliście? Mike Carr: Nie tylko w Royal Blood, ale też w innych zespołach, zawsze miałem problem z włączeniem się w świat występowania, tras koncertowych. Z Royal Blood było jeszcze gorzej. Zagraliśmy dwa, trzy koncerty, ale to nie były właściwie prawdziwe koncerty. To były raczej wieczory typu "open mic" (rodzaj występu na żywo, w którym może wziąć udział każdy z publiczności - red.), ludzie jedli w tym czasie kolację w knajpie. Myślę, że nasze doświadczenie jest wyjątkowe, bo nagle to wszystko wybuchło i od razu zrobiło się szaleństwo. Przeszliśmy z niczego do wszystkiego. Nie wiem jednak dokładnie, jak to się stało. Myślę, że ludzie po prostu podawali naszą muzykę dalej, a my poszliśmy z nurtem.
Wiem, że przed Royal Blood mieliście inny zespół jako nastolatkowie – Flavour Country. Co to był za grupa? To był pierwszy zespół, do którego dołączyłem. Myślę, że miałem wtedy jakieś 12 lat. To była grupa przyjaciół z mojej szkoły. Pomysł założenia zespołu wydawał nam się bardzo ekscytujący. Część z nas nie wiedziała nawet, co chcemy grać. Wiele innych dzieciaków w naszym wieku grało w piłkę nożną, uprawiało sport, a my spędzaliśmy cały nasz czas wolny na uczeniu się grania na instrumentach i graniu razem. Ostatecznie byłem w zespole z tymi kolesiami bardzo długo, aż miałem jakieś 18 czy 19 lat. W ten sposób tak naprawdę nabrałem doświadczenia. Nigdy nie byłem tam wokalistą. Przede wszystkim grałem na klawiszach. Muzyka była trochę zabawna, bo inspirowaliśmy się wszystkim. Jeden utwór brzmiał więc jak Red Hot Chili Peppers, a inny jak Coldplay (śmiech). Myślę, że to była ważna część mojego życia, bo nauczyłem się jak bawić się, robiąc muzykę i nie brać siebie zbyt na poważnie. Co się stało z zespołem? Wszyscy chcieli robić coś innego w swoim życiu, więc w sposób naturalny to się rozpadło. Nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Teraz z Royal Blood wydaliście nowy, drugi album. W jaki sposób jest inny od waszego debiutu? Myślę, że jest bardziej wysublimowany, jeśli chodzi o warstwę brzmieniową. Wydaje mi się, że jest też bardziej melodyjny. W pewien dziwny sposób to właśnie ten album wydaje się nam naszym debiutem. Przed pierwszą płytą zrobiliśmy dwa, trzy nagrania demo i nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić. Potem wszystko zaczęło się rozkręcać, pojawiły się kolejne piosenki. W końcu pomyśleliśmy – umieśćmy je wszystkie na jednym krążku i zróbmy album. Nagrywaliśmy w różnych miejscach, każdy utwór brzmi inaczej, jest to trochę niejednolite. Teraz mi się podoba, nie przejmuję się tymi niedoskonałościami, ale nie czułem, że usiedliśmy i stworzyliśmy album. Na nasz drugi krążek napisaliśmy wiele utworów, które stały się wspólnym ciałem, miały wspólny temat. Dla mnie to jest właśnie debiutancki album Royal Blood.
Dla niektórych artystów po debiucie, który jest takim sukcesem, problemem jest zebrać się i stworzyć kolejną płytę, złamać tę barierę. Jak to wyglądało u ciebie? Burzliwie. Na początku miałem dużo przemyśleń, byłem zablokowany przez presję, że mam jakąś odpowiedzialność w stosunku do fanów. Ale nie trwało to długo i myślę, że jak tylko weszliśmy do studia i zaczęliśmy tworzyć, to czuliśmy, jakby znowu był 2013 rok i po prostu dobrze się bawimy. Robimy muzykę dla siebie i cała presja, którą odczuwaliśmy przy robieniu tego albumu, była presją, którą nakładaliśmy na siebie nawzajem. Jest to wasz drugi raz na Open’erze. Co zapamiętałeś z pierwszego występu? Kiedy graliśmy tu po raz pierwszy, to był to jeden z najbardziej szaleńczych występów, jakie kiedykolwiek daliśmy, nadal jest do dzisiejszego dnia. To był mały namiot, a ludzie po prostu go roznieśli. Nasz pierwszy album nie był wtedy nawet jeszcze wydany. Pamiętam, że ludzie zrobili wtedy dziurę w podłodze. Dokładnie! To było nierzeczywiste. Mniej więcej rok później graliśmy w Warszawie i to też było szalone. Czego się spodziewasz na tym Open’erze? Gracie na innej, większej scenie, na pewno nie będzie tak samo. Nie mam pojęcia, co się dziś wydarzy, ale jestem pewien, że będzie szaleństwo.
Zmieniając temat – nie wiem czy wiesz, ale twój kolega z zespołu, Ben, umieszcza ostatnio na Instagramie okładki różnych albumów, coś w rodzaju serii. Wydaje się, że nie mają one ze sobą nic wspólnego… Jest to w pewien sposób szansa na zobaczenie, jak funkcjonuje jego mózg. Obaj mamy podobny gust muzyczny, czyli tak naprawdę nie mamy konkretnego gustu, po prostu dobieramy utwory do okazji. Słuchamy wszystkiego. Te okładki na Instagramie Bena to po prostu wybór jego ulubionej muzyki. Mówiąc o innych muzykach – wiem, że przyjaźnicie się z Davem Grohlem z Foo Fighters. Mówi się, że to on was "odkrył", często chwali Royal Blood. Słyszałam też, że jeśli jesteście razem w trasie, to się spotykacie. Foo Fighters grają też w tym roku na Open’erze. Zostajecie dłużej, żeby się z nim spotkać, czy raczej nie? Ciągle się mijamy, bo musimy pojechać na kolejny koncert i nie jesteśmy zsynchronizowani. Kochaliśmy Grohla i Foo Fighters długo przed tym, jak mieliśmy okazję z nimi grać, więc okazja, żeby spędzać z nimi czas i Dave mówiący o nas dobrze było trochę szalone. Jest jeszcze jeden muzyk, który mówi o was dużo dobrego – Jimmy Page z Led Zeppelin. Jak to jest usłyszeć coś takiego od muzyka-legendy? Wciąż tego nie rozumiem. Miał na mnie ogromny wpływ. To bardzo niespodziewany fan naszego zespołu. To niesamowite uczucie wiedzieć, że on wspiera to, co robimy.
Miałeś okazję go spotkać? Tak, kilka razy. To bardzo miły koleś. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmów. Myślisz, że są jakieś szanse na waszą muzyczną współpracę? Bardzo bym tego chciał. Jeśli on byłby na to otwarty, to oczywiście zgodziłbym się.
A co Royal Blood planuje w przyszłości? Kto wie. Od jakiegoś czasu jesteśmy w trasie. Zaczynamy się zastanawiać nad tym, co będziemy teraz robić, ale nie spieszy nam się. Po prostu zobaczymy co będzie.
Autor: Martyna Nowosielska-Krassowska//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Warner Music Poland