- Jestem w tym filmie zupełnie obnażony, otwarty i bezbronny - mówi w rozmowie z Anną Wendzikowską o swoim najnowszym filmie "Ad Astra" aktor Brad Pitt. - Ta rola faktycznie dużo ode mnie wymagała. Wymagała tego zmierzenia się z trudnymi emocjami. Musi być tak, że coś w roli do mnie przemawia, że jakieś elementy postaci są mi bliskie, bo inaczej to jest puste, nic nie znaczy - dodaje. "Ad Astra" od piątku można oglądać w kinach.
Brad Pitt w najnowszej produkcji "Ad Astra" wciela się w rolę astronauty, który wyrusza na wyprawę poza granice Układu Słonecznego, aby odnaleźć swego zaginionego ojca i odkryć tajemnicę, która zagraża przetrwaniu naszej planety. Film prezentowano podczas prestiżowego festiwalu w Wenecji i już mówi się o nim w kontekście ewentualnych oscarowych nominacji. O pracy na planie z Bradem Pittem rozmawiała dziennikarka TVN Ania Wendzikowska.
"Zmierzenie się z moimi osobistymi ranami"
- Kiedy widz poznaje mojego bohatera, on jest w momencie przełomowym. Jego sposób widzenia świata i samego siebie przestaje się sprawdzać, coś nie działa, choć do tej pory działało. Jego ojciec poleciał na kosmiczną ekspedycję 16 lat wcześniej i zniknął. Wszyscy mają go za narodowego bohatera. I nagle pojawia się wiadomość, że być może on gdzieś tam nadal żyje. Od tego rozpoczyna się fascynująca podróż, podróż w głąb siebie - opowiada o filmie Pitt.
- Dla mnie to znaczyło zmierzenie się z moimi osobistymi ranami, żalami i traumami. Z moim prywatnym nieszczęściem. Bo wszyscy jesteśmy świetni w chowaniu tych negatywnych emocji najgłębiej jak się da. Na pewno mężczyźni mają to opanowane do perfekcji, ale chyba wszyscy tak robimy. Idziemy przez życie, uciekając przed trudnymi emocjami. Mój bohater zostaje zmuszony, żeby się z nimi zmierzyć. I albo umrzeć, albo wyjść z tego - dodaje aktor.
Autor: mart/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24