Czołowo zderzyły się dwa pociągi osobowe. Zginęło 16 osób, a ponad 150 odniosło obrażenia. Dzisiaj mija czwarta rocznica katastrofy kolejowej we wsi Chałupki pod Zawierciem. Przy torach stoi krzyż. Proces dyżurnych ruchu dobiega końca.
Sobota, 3 marca 2012 roku, godz. 20.57. Anna Kwiecień, sołtys Chałupek obok Szczekocin pod Zawierciem słyszy potężny huk. Patrzy przez okno, które wychodzi na tory. Widzi zgniatające się i przewracające wagony. Jak się później dowie, zderzyły się pociągi TLK "Brzechwa" z Przemyśla do Warszawy i Interregio "Jan Matejko" relacji Warszawa-Kraków. Jechały tym samym torem. Było w nich 370 pasażerów.
Pani sołtys łapie za telefon, wzywa policję i skrzykuje sąsiadów. Huk słyszeli również mieszkańcy okolicznych wsi. Biegną tłumnie na miejsce wypadku. Nie, żeby się gapić. Wyciągają z wagonów poszkodowanych. Jak się nie da, to chociaż pocieszają, że zaraz będą ratownicy. Znoszą dla nich koce i gorącą herbatę.
Chwilę później na miejscu są wozy straży pożarnej, pogotowia, policji, śmigłowce. Ponad pół tysiąca ratowników. Całą noc, kolejne dni, aż do wtorku liczą poszkodowanych. 150 rannych, w tym 7 ciężko. 16 nie żyje, wśród nich maszyniści obu pociągów, pomocnik maszynisty z "Brzechwy" i kierownik drugiego pociągu.
- To najtragiczniejsza katastrofa kolejowa od lat - mówi ówczesny premier Donald Tusk, który po 2 w nocy przybywa na miejsce z ministrami.
Swąd, tarcie blachy o blachę, modlitwy
Kilka sekund przed zderzeniem. Dariusz Wiśniewski jedzie "Brzechwą". Siedzi w ostatnim wagonie. Przed Szczekocinami czuje silne uderzenie. - Nie było gwałtownego hamowania, tylko to uderzenie. Nagle zgasło światło i pociąg stanął. Kazano nam nie wychodzić - opowiadał TVN 24 cztery lata temu.
Inny pasażer "Brzechwy": - Poleciałem na osobę przede mną. Zaczęło nami rzucać, lataliśmy jak torby.
Ciemno i mróz. Czuć swąd. Słychać tarcie blachy o blachę. Dźwięk zgniatanego metalu. Piski. "Ratujcie, ratujcie!" I modlitwy: "Żeby nas nie przewróciło".
Po 20-30 minutach pasażerowie wychodzą przez okna. - Zobaczyliśmy co się stało: rannych, zabitych. Nie wierzyłem. Pierwszy raz coś takiego zobaczyłem. To była miazga - opowiadał Wiśniewski.
Wagon nr 13 nie jest tak strasznie zniszczony, jak pozostałe. Złamał się tylko w dwóch miejscach. Na jego dachu wisi inny wagon. Chyba z drugiego pociągu.
Piotr Sikora nie może się ruszyć. Leży w przedziale zakleszczony. - Nogi zaczęły bardzo drętwieć, wręcz ich nie czułem - wspominał w szpitalu. Po godzinie wyciągają go strażacy. Jego przedział został tak zmiażdżony, że przeciwległe fotele zetknęły się w środku.
Aneta Dziedzina z "Matejki" nie może krzyczeć. Jeszcze nie wie, że ma pękniętą przeponę. Leży w pierwszym wagonie, pod blachą. Szepcze do mężczyzny w czerwonej koszuli: "Nie mogę oddychać". Mężczyzna też jest przygnieciony, ale instruuje ratowników: "Nie szarpcie tej kobiety, ona żyje"
Oskarżony dyżurny w szpitalu psychiatrycznym
Grudzień 2014 roku. Prokuratura Okręgowa w Częstochowie oskarża o doprowadzenie do zderzenia pociągów, kierując je na ten sam tor, dyżurnych ruchu Andrzeja N. i Jolantę S., którzy pełnili służbę w posterunkach kolejowych Starzyny i Sprowa. Za nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu lądowym może im grozić kara do ośmiu lat więzienia.
Proces rusza w lipcu 2015 roku i toczy się z wyłączeniem jawności. Sąd tak zdecydował, bo Andrzej N. jest w złym stanie psychicznym. Biegli ze szpitala w Lublińcu uznali, że jest on zdolny do udziału w procesie, ale zastrzegli, że obecność na sali sądowej środków masowego przekazu może wpłynąć na pogorszenie się stanu zdrowia oskarżonego i jego zdolność do udziału w postępowaniu.
Dyżurny spędził kilka miesięcy w szpitalu psychiatrycznym i stan jego zdrowia długo nie pozwalał na przesłuchanie. Wedle biegłych w chwili katastrofy był poczytalny, co oznacza, że może odpowiadać karnie.
Dyżurny ruchu ze Starzyn według prokuratury doprowadził do skierowania pociągu Warszawa-Kraków na niewłaściwy tor, co spowodowało czołowe zderzenie z drugim składem.
Dyżurna ze Sprowy według śledztwa wydała zezwolenie na wjazd pociągu relacji Przemyśl-Warszawa na tor, po którym jechał już pociąg z Warszawy. Zdaniem prokuratury Jolanta S. nie sprawdziła, jaka jest przyczyna zajętości toru, co sygnalizował system kontroli ruchu.
Poza nieumyślnym sprowadzeniem katastrofy oskarżeni odpowiadają też za poświadczenie nieprawdy w dziennikach ruchu posterunków kolejowych. Andrzej N. i Jolanta S. przesłuchani w śledztwie nie przyznali się do zarzucanych przestępstw i odmówili złożenia wyjaśnień.
Na podstawie opinii biegłych ds. transportu szynowego ustalono, że stan techniczny lokomotyw i wagonów, jak również infrastruktury kolejowej, nie miał wpływu na zaistnienie i przebieg katastrofy. Prokuratura wyliczyła, że zdarzenie skutkowało stratami materialnymi na ponad 19 mln zł. Na taką kwotę wyceniono wartość zniszczonych lokomotyw i wagonów, uszkodzonej nawierzchni, torów i sieci trakcyjnej.
Jak wynika z informacji z częstochowskiego sądu, proces powinien zakończyć się w najbliższych miesiącach. Przesłuchano już wszystkich świadków, sąd będzie jednak jeszcze czekał na uzupełniające opinie biegłych.
Pomnik i droga
Październik 2012 roku. Przy torach w Chałupkach zostaje odsłonięty pomnik ku czci ofiar katastrofy kolejowej. Krzyż i tablica. - Ta tragedia zmieniła nas na zawsze - mówią zgromadzeni na uroczystości mieszkańcy.
Tego samego dnia otwarto drogę, łączącą Chałupki ze Szczekocinami, z sąsiednią wsią Goleniowami i ze Sprową w woj. świętokrzyskim. To prezent od marszałka województwa śląskiego za "fantastyczną postawę w akcji ratowniczej, bohaterstwo i poświęcenie". Wcześniej wieś bezskutecznie starała się o położenie asfaltu od ponad 20 lat.
Dzisiaj, jak co roku 3 marca, przed pomnikiem znowu będą ci, którzy pamiętają.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice/ PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24