- Ta Monika, która tam była, opowiedziała mi, że syn leżał na łóżku, kiedy tamten zaczął go okładać. Nie wiedziała, jak ten napastnik wszedł do mieszkania, drzwi były zamknięte. Zdziwiło ją, że Marcin w ogóle się nie bronił. Narobiła wrzasku i policja zabrała tego napastnika. Kilka godzin później zorientowała się, że Marcin długo nie wychodzi z łazienki. Ja wiem, że on potrafił znosić ból do granic wytrzymałości - opowiada ojciec zmarłego 32-latka.
- Gościu widziany był na ulicy w Komorowicach. Włamał się do mieszkania, pobił właściciela na śmierć i chodzi po ulicy? - nie rozumieją znajomi zmarłego.
"Gościu" to 36-letni Dominik B. Pobity właściciel mieszkania - 32-letni Marcin Szostek. Komorowice - dzielnica Bielska-Białej. Marcin mieszkał na parterze bloku przy ulicy Stażystów.
Sąsiedzi boją się rozmawiać przed kamerą. - Włamał się raz, może włamać się do każdego - mówią.
W feralnym dniu u Marcina była 25-letnia Monika. Wedle śledczych tylko ona widziała pobicie. Gdy policjanci przyjechali na miejsce, miała cztery promile alkoholu w organizmie. W mieszkaniu były jeszcze dwa koty, Tusja i Moyo.
Ostatni telefon do ojca
- Ostatni raz rozmawiałem z synem o godzinie 19. Zadzwonił, zapytał - jak zwykle - jak się czuję i oczywiście jak tam koty - opowiada Józef Szostek, ojciec Marcina.
Marcin, najmłodszy z trzech synów Józefa, miał koty, gdy jeszcze mieszkał z ojcem. Wyprowadzając się na swoje do Komorowic w marcu 2018 roku, zostawił je z ojcem, bo przyzwyczaiły się do pana Józefa i do miejsca. Tusję i Moyo przygarnął do nowego mieszkania.
- Powiedział, że właśnie robi sobie kanapki do pracy, bo idzie na trzecią zmianę - mówi ojciec. Prawdopodobnie nie poszedł.
To było w czwartek, 13 września. W piątek o piątej rano do pana Józefa zapukała policja. Zabrali go na komisariat i dopiero tam powiedzieli, że syn nie żyje.
Pełna dyskrecja
- W godzinach wieczornych, w miejscu swojego zamieszkania mężczyzna został napadnięty i pobity przez ustalonego sprawcę, zaś po kilku godzinach zmarł - informuje Anna Zarychta, zastępca prokuratora w Prokuraturze Rejonowej Bielsko-Biała Północ.
Prokurator dodaje, że napastnik wszedł do mieszkania przez okno. Sąsiedzi Marcina słyszeli huk wybijanej szyby.
Z komunikatu policji wynika, że Marcin został zaatakowany, gdy pił alkohol z 25-letnią kobietą. Policjanci ustalili, że 36-latek to partner 25-latki. W chwili napaści miał półtora promila w organizmie.
Jak podają funkcjonariusze, kilka godzin później kobieta odnalazła Marcina leżącego w toalecie.
- Monika to jest była dziewczyna Dominika. Przychodziła do Marcina od kilku miesięcy, przesiadywała tam, spała - twierdzą znajomi Marcina. Przypuszczają, że o nią poszło, że Dominik był zazdrosny.
Są przekonani, że Marcin i Dominik nie znali się. Pokazują mi kopię rozmowy z Dominikiem na messengerze. Czerwiec, B. pyta, czy ktoś zna Marcina Szostka. I prosi o pełną dyskrecję.
Dlaczego się nie bronił?
- Po śmierci syna próbowałem skontaktować się z tą Moniką. Widziałem ją raz u Marcina, czasem Marcin mówił przez telefon: jest u mnie Monika. Ale nie wypytywałem, kto to. Nie rozmawialiśmy na takie tematy - opowiada pan Józef. - Syn miał kiedyś dziewczynę. Kupił to mieszkanie na Stażystów w 2014 roku, żeby z nią zamieszkać, ale ona rzuciła go dwa lata później. Marcin bardzo to przeżył. Wrócił wtedy do mnie. Powiedział: lepiej żeby tamto mieszkanie wynająć. I tyle. Może mamie powiedziałby więcej, gdyby żyła.
Żona pana Józefa, mama Marcina zmarła w 2013 roku z powodu choroby.
- Monika prędzej znalazła kontakt do mnie. Zadzwoniła, czy możemy się spotkać. Poszedłem do niej. Mówiła, że nie wie, jak ten napastnik wszedł do mieszkania Marcina. Drzwi były zamknięte. Syn leżał na łóżku, a tamten go okładał. Mówiła, że była zdziwiona, dlaczego Marcin się nie bronił. Narobiła wrzasku, ktoś z sąsiadów wezwał policję i zabrali tego napastnika.
Dlaczego się nie bronił?
Znajomi Marcina: On był chorowity, słaby. Nie wychodził na miasto. Taki domator. Myśmy myśleli, że zmarł z powodu choroby.
- Chorował na cukrzycę - przyznaje ojciec. - Może dostał w brzuch i skulił się z bólu.
Jak mówi prokurator Zarychta, Marcin "po pobiciu mówił kobiecie, że źle się czuje, ale funkcjonował jeszcze trzy - cztery godziny, chodził". Do napaści doszło między godzinami 21 a 22.
- Ja wiem, że on potrafił długo znosić boleści, do granic wytrzymałości. Jak bolała go trzustka przez tę cukrzycę, to jechaliśmy do szpitala w ostateczności - mówi pan Józef. - Monika mówiła, że poszedł do łazienki. W końcu zainteresowała się, co się stało i poszła za nim, bo Marcin dosyć długo nie wychodził. Jak długo? Nie wiem, czy ona potrafi dobrze ocenić czas, bo chyba dużo wtedy wypiła. Jak zobaczyła leżącego Marcina, pobiegła po pomoc do sąsiadów - opowiada pan Józef.
Jeden z sąsiadów reanimował Marcina, inni wezwali pogotowie. O pierwszej w nocy w piątek 14 września lekarz stwierdził zgon.
Wykrwawił się do wewnątrz
Dominik B. nie został aresztowany. Prokurator zastosował wobec niego policyjny dozór, poręczenie majątkowe i zakaz opuszczania kraju. Składał wyjaśnienia, ale śledczy nie ujawniają, czy się przyznał.
- Usłyszał zarzuty wdarcia się i naruszenia miru domowego oraz spowodowania obrażeń ciała powyżej siedmiu dni - mówi prokurator Anna Zarychta.
Zaznacza, że wdarcie, to nie to samo co włamanie, bo napastnik niczego nie ukradł. Dodaje też, że drugi zarzut może się zmienić po uzyskaniu badań histopatologicznych i toksykologicznych Marcina.
- Mimo przeprowadzonej w Zakładzie Medycyny Sądowej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego sekcji zwłok, nie udało się ustalić jednoznacznie przyczyny śmierci mężczyzny. Będzie to możliwe dopiero po uzyskaniu wyników dodatkowych zleconych przez prokuratora badań - mówi Zarychta.
Józef Szostek: - Jako jedyny widziałem syna w trumnie. Nie miał obrażeń na twarzy. W karcie zgonu jest napisane, że miał obrażenia klatki piersiowej i brzucha. Miał połamane żebra i pękniętą śledzionę. Ale policjant powiedział mi, że to nie było świeże pęknięcie. Wyczytałem w internecie, że jeśli jest wewnętrzne pęknięcie śledziony, to ma się jakieś objawy, ale można z tym żyć. Dopiero jak śledziona pęknie na zewnątrz, człowiek umiera w szybkim tempie, krew wylewa się do jamy brzusznej. W karcie zgonu jest napisane, że bezpośrednią przyczyną śmierci syna było wykrwawienie. Wykrwawił się do wewnątrz.
Pan Józef nie wiedział, że syn miał jakieś problemy ze śledzioną. - Nawet jak był chory, to co? Można choremu wejść do mieszkania, pobić go i chodzić po wolności? - pyta ojciec.
Jak Marcin oswoił złego kota
Prokurator Anna Zarychta pamięta, że w mieszkaniu Marcina były dwa koty. - Ustalono, że nikt z członków rodziny zmarłego nie może podjąć się opieki nad nimi, w związku z powyższym zlecono zabezpieczenie zwierząt w Miejskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Bielsku-Białej - mówi.
Trafiły tam o w piątek o szóstej rano. Tego samego dnia zabrała je do siebie pani Iwona, prezeska Stowarzyszenia Kotełkowa Drużyna. To ona adoptowała je Marcinowi.
Pierwsza do Marcina poszła Tusja, w marcu. Szylkretowa kotka, sprowadzona z Ukrainy, ze strefy wojny. Chora na FeLV, tak zwaną kocią białaczkę.
- Marcin mówił o niej: Tuśka, Tuńczyk. Mówił: jest moją miłością, moją księżniczką - wspomina pani Iwona.
FeLV nie wymaga specjalnego leczenia, ale jest zakaźna i groźna dla innych kotów (nie dla człowieka ani dla innych zwierząt). Kot z białaczką musi być w domu jedynym kotem, albo z kotami białaczkowymi. W maju pani Iwona zapytała Marcina, czy nie wziąłby Moyo, bo też ma FeLV. Moyo pochodził ze schroniska, w kartotece zamiast imienia miał wypisane czerwonym flamastrem "zły kot". Bo Dzikus, nie dał się dotykać.
- Marcin śmiał się, że dałam mu takie dziwne imię i nazywał go Michasiem - opowiada pani Iwona.
17 maja napisał do niej: Misiek dalej ma duży dystans, ale jak tylko się ściemni to przychodzi. Teraz przyszedł, ale nie mogę się ruszać, bo ucieka. Dzisiaj w nocy ukradł mi schabowego.
21 maja przysłał zdjęcie, na którym Tusja i Moyo leżą na łóżku z Marcinem: Ja Jestem mega szczęśliwy, nawet się nie ruszam, bo ucieknie. Ale jest kochany, ale nie jak Tuśka.
27 czerwca: Już nie mogą żyć bez siebie. Tuńcia liże Michałka często i śpią przytuleni. Mam wrażenie, że Tuptuś jest jako mama. I nie dają mi się wyspać, bo śpią mi na nogach i weź się rusz.
3 lipca: Tuńczyk myje Michała. Płaczę ze szczęścia.
- On je tak pokochał, że ja się bałam, że te koty mu umrą, bo przecież chore. A one go przeżyły - mówi pani Iwona. Teraz szuka dla nich nowego domu. Pójdą do adopcji wyłącznie razem i, jak zaznacza stowarzyszenie, przyszły opiekun "musi mieć świadomość ich choroby oraz traumatycznej przeszłości".
Dwa dni po śmierci Marcina nie chciały jeść i chowały się za pralkę.
W sprawie adopcji Tusji i Moyo można kontaktować się ze Stowarzyszeniem Kotełkowa Drużyna. WWW: kotelkowadruzyna.pl. Telefon: 883 080 791.
Marcin miał też adoptować Rudolfa, który wciąż szuka domu. Rudolf pasuje do Tusji i Moyo - też ma kocią białaczkę.
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice/ archiwum prywatne