Miał 11 lat. Od roku pracował w zaprzęgu kuligu. To była jego piąta przejażdżka tego dnia. Dwunasta godzina pracy. Noc. Według świadków ciągnął na saniach 14 ludzi. "W sumie ponad dwie tony". Dwa kilometry w górę. Zbiegł, zahamował i padł.
Policję zawiadomiła jedna z uczestniczek kuligu. - Tuż po północy w Wiśle Czarnym padł koń - mówi Krzysztof Pawlik z policji w Cieszynie.
Co mówi właściciel konia
Właściciel konia prowadzi agroturystykę w Wiśle. Zadzwoniliśmy tam. - Nie udzielamy w tej sprawie informacji, sprawa jest na policji - usłyszeliśmy.
Policjanci przesłuchali już właściciela konia. Z ich ustaleń wynika, że:
1. Koń miał 11 lat, rok temu został zakupiony do pracy w zaprzęgu kuligu. Był w dobrej kondycji, nie chorował.
2. Feralnego dnia dnia pracował od godziny 12, czyli zmarł po dwunastej godzinie pracy.
3. W tym czasie odbył pięć przejażdżek, ciągnąc sanie z turystami Doliną Białej Wisełki dwukilometrową trasą z parkingu pod remizą do koliby, pół godziny pod górę, pół godziny w dół.
4. Po każdej przejażdżce miał godzinny odpoczynek, przykrywany był wtedy kocem, pojony i karmiony.
5. Padł martwy, zaraz po zwiezieniu turystów na dół, na parkingu.
Te ustalenia oparte są na wyjaśnieniach właściciela konia. Policjanci będą je weryfikować z zeznaniami świadków, między innymi uczestnikami tragicznego kuligu. - Ustalamy na przykład, ile ludzi jechało saniami - mówi Pawlik.
Co mówią świadkowie
Ze świadkami zdarzenia rozmawiają także działacze Fundacji VIVA!. Publikują w sieci relację jednego ze świadków: "Nagle przy saniach przewrócił się jeden z koni. Po podejściu do konia zobaczyłam, że nie ma z jego strony żadnej reakcji. Dotykałam konia i mimo że nie jestem lekarzem, uważam, że koń nie żył, umarł na miejscu. Zjeżdżając w dół sańmi konie biegły bardzo szybko całą trasę. Uważam, iż sanie mogły być przeładowane (siedziało na nich 14 osób) i konie biegły za szybko".
VIVA! udostępnia w sieci wideo, nagrane przez jednego ze świadków na miejscu tragedii tuż po śmierci konia.
- Wracaj tu, bo się koń przewrócił - woła ktoś w filmie.
Na śniegu leży koń, obok stoi drugi z tego samego zaprzęgu. Słychać dzwonki, nadjeżdżają kolejne zaprzęgi.
Z ust ludzi pada wiele przekleństw. - Co wy robicie, czemu tak robicie? - krzyczą, prawdopodobnie do właścicieli koni. Padają oskarżenia, że konie biegły bardzo szybko ("zapier..."), że ciągnęły duże ciężary, że nikt tego nie widział, bo liczą się tylko pieniądze.
- Takie rzeczy się zdarzają i tyle - ktoś próbuje załagodzić sytuację. - Koniec kuligu, do autobusu - słychać nawoływanie.
Nad koniem co chwilę ktoś się pochyla. Ludzie zastanawiają się, czy koń żyje.
Co mówi weterynarz
- Lekarz weterynarii, który był na miejscu dokonał oględzin konia i stwierdził, że zwierzę nie było zabiedzone. Nie było zewnętrznych obrażeń, z których mogłoby wynikać, że koń był przedmiotem znęcania się - przekazuje Krzysztof Pawlik z cieszyńskiej policji.
Według opinii weterynarza koń padł z powodu zatoru i niewydolności układu krążenia. Nie zarządził sekcji zwłok. - Zadecydował, że nie ma takiej potrzeby - mówi Pawlik.
Jak dodaje policjant, "koń już został zutylizowany".
Co mówią obrońcy zwierząt
Fundacja Viva przygotowuje zawiadomienie do prokuratury o podejrzenie popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami (policja prowadzi w tej sprawie dochodzenie pod kątem znęcania się nad zwierzętami, na tym etapie nie przeciwko komuś).
Anna Plaszczyk z VIVY! wymienia argumenty:
1. Ten koń prawdopodobnie był przeciążony i żaden odpoczynek nie mógł tego zrównoważyć. W zaprzęgu szły dwa konie. Dodając wagę sań i siedzących na nich czternastu ludzi wyliczyliśmy, że para koni ciągnęła ponad dwie tony. A to nawet nie były konie pociągowe, bo na oko nie ważyły więcej niż 700 kilo. Konie pociągowe ważą tonę albo więcej.
2. Idąc pod górę z parkingu do koliby Doliną Białej Wisełki, musiał pokonać około 120 mterów przewyższenia. Czyli musiał jeszcze wnieść swój ciężar.
3. Musiał zbiegać kłusem, uciekając przed saniami, do których był zaprzężony. Takie sanie nie mają żadnego skutecznego systemu hamowania, więc koń musiał je wyhamowywać własnym ciałem. To musiało być dla niego strasznie ciężkie. Wiemy od świadków, że te konie były zmęczone, zlane potem.
4. Była godzina 24, a koń nie powinien pracować w nocy, w dodatku w lesie, w górach. To bardzo płochliwe zwierzęta. Gdyby na drogę wyszło koniowi jakieś dzikie zwierzę, mogłoby dojść do tragedii. Koń pognałby gdzieś na ślepo.
5. Było zimno, w dzień pewnie koło zera stopni, bo padał śnieg z deszczem, w nocy temperatura spadła pewnie poniżej zera. Koń nie powinien pracować w takiej temperaturze, bo dużo energii zużywa na to, by ogrzać się w trakcie odpoczynku.
- Koń nie szczeknie jak pies, nie pacnie łapą, jak kot, kiedy mu się coś nie podoba. Potulnie wykona polecenie. Aż przewróci się i umrze - komentuje Plaszczyk. Dlatego obrońcy zwierząt apelują do ludzi, by stanęli w obronie koni i nie wsiadali do wozów czy sań, które ciągną zwierzęta.
Jednak coraz słabiej wierzą w skuteczność takich apeli. Plaszczyk: - Pierwszy raz nagłaśnialiśmy sprawę konia, który umarł tuż po przewiezieniu wozem turystów w Morskim Oku w 2009 roku. Ludzie maja większą świadomość, ale konie dalej pracują, jak pracowały.
Autor: mag//ec / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja VIVA!