Szymon i Nikodem poszli z rodzicami zobaczyć, jak strażacy gaszą familok na sąsiedniej ulicy. Najstarsza Nadia została sama w mieszkaniu. Gdy do niej wracali, zobaczyli ogień na dachu swojego domu. Ocalili tylko dokumenty. W akcji gaśniczej brał udział mężczyzna, który tej samej nocy został wytypowany przez policję, jako podpalacz.
29-letni mężczyzna przyznał się w prokuraturze do podpalenia dwóch zabytkowych familoków w Czerwionce-Leszczynach pod Rybnikiem, w którym mieszkało 48 osób. - Dokładnie opisał, jak to zrobił. Wszedł na poddasze kamienicy i podpalił zapalniczką worki foliowe, które tam były. Godzinę później wszedł na poddasze drugiej kamienicy i zrobił to samo - relacjonuje Malwina Pawela-Szendzielorz, prokurator rejonowa w Rybniku.
- Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił, co nim kierowało. Jeśli jest piromanem, powinien odczuwać radość, patrząc na ogień. Mówił, że nie czuł radości. Brał udział w akcji gaszenia drugiej kamienicy. Miał osmolone ubranie, poparzone ręce. Byłam na posiedzeniu aresztowym. On cały czas kiwał głową, że się przyznaje. Szlochał, płakał - dodaje prokurator.
Ogień i 66 strażaków
Do pożaru doszło we wtorek wieczorem.
Około 18.30 policja dostała wezwanie do pożaru familoka przy ulicy Hallera w Czerwionce-Leszczynach. Krzysztof, policjant z 15-letnim stażem był wtedy po służbie. Z żoną Aleksandrą i dziećmi, czteroletnim Szymonem, 10-letnim Nikodemem i 13-letnią Nadią byli w swoim mieszkaniu na poddaszu familoka przy ulicy Wolności. To prostopadła do Hallera, kilkaset metrów dalej. Ogień im nie zagrażał. Ponad stuletnie familoki mają drewniane stropy suche jak papier, ale na Wolności już stało siedemnaście wozów straży pożarnej, w tym dwa z drabinami. 66 strażaków.
- Poszliśmy z Szymonkiem i Nikodemem zobaczyć akcję, synowie są miłośnikami straży. Byli zaaferowani - mówi policjant. Nadia nie chciała iść, została sama w domu. Godzinę później, gdy do niej wracali, zobaczyli że ich dach płonie.
Ocalili dokumenty
Dachy w tych familokach są tak strome, wysokie na sześć metrów, że mogli urządzić dwukondygnacyjne mieszkanie, zajmując połowę strychu. Duże, 120 metrów kwadratowych. W remont włożyli 150 tysięcy złotych i wprowadzili się pięć lat temu, Szymon już tutaj się urodził.. Dwa lata temu zrobili nowy dach. Musieli dołożyć się jako właściciele mieszkania, budynek należy do czterech rodzin, tworzących wspólnotę mieszkaniową i do miasta.
Familok był ubezpieczony. Ich mieszkanie - nie. Dzisiaj tego żałują.
Ogień szedł od strony drugiego mieszkania na poddaszu, do którego przylegała garderoba rodziny policjanta i ich sypialnie.
Pan Krzysztof pobiegł na górę po Nadię. - Już ją sąsiedzi wyprowadzili. Pomogłem zejść 90-letniej sąsiadce - opowiada policjant. Wszyscy mieszkańcy sami się ewakuowali, nic im się nie stało. Zdążył jeszcze zabrać z mieszkania dokumenty i torebkę żony. To wszystko. Ocalili to, w czym wyszli.
Meble, ubrania, zabawki dzieci spłonęły albo zostały zalane. Ogień zniszczył wszystkie mieszkania na poddaszach dwóch familoków. Pozostałe zniszczyła woda.
Zatrzymany przy karetce
29-letni mężczyzna został zatrzymany przez policjantów tej samej nocy. Nieoficjalnie: przy karetce, gdzie był zaopatrywany. Znają go w okolicy, bywał na podwórzu familoków, jest chrzestnym dziecka, które mieszkało w jednym ze zniszczonych lokali.
Prokurator Pawela-Szendzielorz: - Był karany za podpalenia samochodów i piwnic w latach 2015-2016. Dostał wtedy karę w zawieszeniu i obowiązek naprawienia szkody.
Teraz ma poważniejsze zarzuty: spowodowania pożaru zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób, a także mieniu w wielkich rozmiarach. Straty oszacowano wstępnie na dwa miliony złotych. 29-latek w piątek został aresztowany na trzy miesiące. Grozi mu do 10 lat więzienia. Będzie badany przez psychiatrów.
Siła w pomaganiu
- Nawet, jak pójdzie siedzieć na te dziesięć lat, co nam to da - mówi Krzysztof. Będą musieli zaczynać od nowa, a jeszcze nie wiadomo, czy familoki będą nadawały się do zamieszkania. Nikt nie wrócił do domu. Na wtorek zaplanowano spotkanie właścicieli z konserwatorem zabytków.
Pan Krzysztof z rodziną mieszka teraz w pokoju u teściów. Po dwóch dniach od pożaru pokazał dzieciom spalone mieszkanie. - Same chciały. Przeżyły to w porządku. Szymonek powiedział, że "pożar zjadł i zgniótł domek".
- Chciałem podziękować za pomoc. Szkole i przedszkolu, sąsiadom. Dostaliśmy tyle rzeczy, że dzieci każdego dnia mogą ubierać coś innego - dodaje policjant. Jego koledzy z pracy zorganizowali zrzutkę, którą ogłosili na stronie śląskiej policji.
Rodzina jest znana w Czerwionce. Pan Krzysztof przez wiele lat był tam dzielnicowym, a jego żona Aleksandra - pracownikiem socjalnym. Pomagali mieszkańcom. Policjant: - Widzimy teraz z drugiej strony, jaka siła jest w pomaganiu. Widzimy, ilu jest dobrych ludzi. Nic nam się nie stało, ocaleliśmy. Wciąż mamy siebie.
Pan Krzysztof poprosił nas o opublikowanie listu z podziękowaniami:
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja