39-latek z podejrzeniem zatoru trafił do szpitala w Sosnowcu i zmarł po 9 godzinach. 35-latek z uciskiem w klatce piersiowej trafił do szpitala w Wodzisławiu Śląskim i zmarł po 10 godzinach. Ostatnie chwile życia spędzili na szpitalnych oddziałach ratunkowych, badani, konsultowani, ale nie leczeni. Młoda kobieta zemdlała w szpitalu w Dąbrowie Górniczej, obserwujący ją ratownik medyczny oddalił się, a pomocy udzielili jej inni pacjenci. Helsińska Fundacja Praw Człowieka przywołuje te opisane w mediach zdarzenia w liście do ministra zdrowia, oczekując kontroli we wszystkich szpitalach w Polsce.
"Helsińska Fundacja Praw Człowieka pragnie wyrazić zaniepokojenie ostatnimi doniesieniami medialnymi dotyczącymi niebezpiecznych incydentów na szpitalnych oddziałach ratunkowych" - czytamy w liście tej fundacji do ministra zdrowia.
W związku z komunikatem Najwyższej Izby Kontroli z dnia 4 sierpnia 2019 roku w sprawie zarządzenia kontroli na SOR-ach w Cieszynie, Częstochowie, Jaworznie, Rybniku i Tarnowskich Górach - czytamy dalej - Helsińska Fundacja Praw Człowieka pragnie zwrócić się do Pana z pytaniem, czy Ministerstwo Zdrowia rozważa podjęcie jakichś kontroli w pozostałych częściach kraju oraz czy planowane są stosowne działania w celu wyeliminowania ewentualnych nieprawidłowości".
"Szpital jest bezpieczny"
Do szpitala miejskiego w Sosnowcu trafił 39-letni Krzysztof. Opisywaliśmy jego tragiczna historię. Jak opowiadała nam jego rodzina, dotarł tam o godzinie 10. 30 własnych siłach z bratem. Został tam skierowany przez lekarza rodzinnego, bo miał opuchniętą, obolałą nogę.
- Dostaliśmy numerek 60 i kazano nam czekać - relacjonował nam Tomasz Siwecki, brat Krzysztofa. Jak twierdził, lekarz przyszedł po godzinie i polecił udać się z bratem na wózku na inne piętro. Tam inny lekarz zrobił Krzysztofowi USG Dopplera. - Zobaczył nogę, ale kazał iść do izby przyjęć i czekać dalej. Ktoś podszedł, pytał brata, czy boli. Po jakimś czasie brat przestał mówić, zaczął bełkotać. Trząsł się i upadał na wózek inwalidzki - opisywał.
Od godziny 16 Krzysztofowi towarzyszyła także matka. Jak opowiadała rodzina, po 19.20 mężczyzna został podpięty pod aparat do ciśnienia, miał bardzo niskie ciśnienie. Potem zwymiotował i stracił przytomność. Był kilka razy reanimowany. Zdaniem rodziny, pomoc przyszła zbyt późno. - Lekarka powiedziała, niech pani leci po pielęgniarki. Wyleciałam, krzyczałam, szybko, pomocy. Przyszły dwie czy trzy panie, pięć minut później zjawiła się cała ekipa – relacjonowała matka zmarłego. - Nie udzielono mu pomocy na czas, tylko dopiero jak konał. Oczekuję, że winni zostaną ukarani, bo mój syn nie żyje, a miał tylko 39 lat - dodała.
Sprawa została zgłoszona do prokuratury.
Pięć dni później szpital odwiedził wiceminister zdrowia Zbigniew Król. Po spotkaniu z dyrekcją i personelem placówki oraz zapoznaniem się ze szczątkową dokumentacją zmarłego pacjenta powiedział dziennikarzom, że doniesienia medialne są nieprawdziwe. - To nie było tak, że ten człowiek bez pomocy siedział na krześle. Procedury diagnostyczne wdrożono maksymalnie pilnie, tak jak triaż pozwalał - podkreślał Król. Szpital ocenił jako "bezpieczny", a personel "wysokiej jakości".
"Zawiódł człowiek, brak decyzji"
Matka Marcina opowiadała nam, że syn skarżył się rano na ból w klatce piersiowej, pocił się intensywnie, miał wysokie ciśnienie. Podobnie jak Krzysztof, został skierowany do szpitala przez lekarza rodzinnego. Zabrany karetką, był na miejscu o 12.30.
- Synowa z moim mężem, ojcem Marcina pojechali tam do niego o 17 zawieźć piżamę i laczki. A syn dalej koczował na izbie przyjęć. Siadał, pokładał się, pocił, duszno mu było, a lekarz szukał dla niego miejsca. Znalazł w Rydułtowach - opowiadała nam matka Marcina. Rydułtowska placówka to część szpitala w Wodzisławiu. - Ale tam nawet nie wyciągnęli syna z karetki. Okazało się, że nie ma miejsca. I przywieźli go z powrotem do Wodzisławia. Zrobili kolejne EKG i czekali, aż przyjedzie karetka z Raciborza i zabierze go do tamtejszego szpitala. O godzinie 22.30 synowa napisała do Marcina sms, czy już jest na miejscu. Tak, odpisał. O 3.25 do synowej zadzwonił lekarz, czy może przyjechać do szpitala. Wtedy stwierdzili zgon.
Po tragedii szpital skontrolował Narodowy Fundusz Zdrowia. - W tym dniu szpital dysponował 15 wolnymi łóżkami, na które mógł skierować pacjenta i nie było braku personelu medycznego - podsumowała Małgorzata Doros, rzeczniczka śląskiego oddziału NFZ. - Co zawiodło? Zawiódł człowiek, brak decyzji - dodała. Na szpital została nałożona kara - ponad 300 tysięcy złotych.
Dwie kamery, dwie historie tej samej pacjentki
Trzecia historia, na którą powołuje się fundacja, została zarejestrowana przez świadka i pierwotnie opublikowana w internetowym kanale wideo, następnie była kopiowana przez lokalne media. Na szczęście nie skończyła się tragicznie.
Na filmie można zobaczyć ludzi, krzyczących w szpitalnym korytarzu, że kobieta od godziny zwija się i płacze z bólu. W końcu upada na podłogę, media opisywały, że zemdlała. Słyszymy, jak ktoś krzyczy "ratunku". W kadrze widać ratownika medycznego. Stoi, po czym oddala się. Kobiecie pomagają inni pacjenci.
Sytuacja miała mieć miejsce w Zagłębiowskim Centrum Onkologii w Dąbrowie Górniczej. Jak wyjaśnił nam rzecznik placówki Mirosław Rusecki, pacjentce została udzielona pomoc, co zarejestrowała kamera monitoringu. Ale szpital został skontrolowany przez NFZ, który wykazał braki kadrowe na SOR i nałożył karę.
Od tamtego czasu szpital zmienił dyrekcję i - jak zapewnia rzecznik - zwiększył zatrudnienie na oddziale ratunkowym zgodnie z zaleceniami NFZ.
"W ciągu ostatnich kilku miesięcy, oprócz przedstawionych powyżej stanów faktycznych, w mediach pojawiły się inne informacje dotyczące sytuacji w szpitalnych oddziałach ratunkowych - piszą przedstawiciele fundacji w liście do ministra.
Opisywaliśmy historię 20-letniej Pauliny, która trafiła do szpitala w Zawierciu w drugim tygodniu ciąży i z podejrzeniem udaru mózgu. Według dokumentacji medycznej, którą udostępniła nam rodzina Pauliny, pacjentka czekała na lekarza około cztery godziny. Przyszła tam o własnych siłach, wyjechała do innego szpitala w śpiączce. Przeżyła (dziecko także), ale musiała na nowo uczyć się mówić i chodzić, do dzisiaj jest rehabilitowana.
Jest 100, będzie 160 miliardów na ochronę zdrowia
Minister zdrowia Łukasz Szumowski na Forum Ochrony Zdrowia w Krynicy, które odbywa się dzisiaj w ramach Forum Ekonomicznym, pytany przez TVN 24 BIS o sytuację na SOR-ach w Polsce w kontekście listu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, odpowiedział:
- Przez cale lata sektor ochrony zdrowia był tak zaniedbany, że przeznaczaliśmy 4,2 procent PKB na zdrowie, co jest gigantycznie za mało. Nadrobienie tych ogromnych zaległości zajmuje trochę czasu. Moim marzeniem jest, żebyśmy mieli co najmniej średnią europejską nakładów na ochronę zdrowia w Polsce. Ale musimy określić ścieżkę dojścia do tych znacznie większych nakładów. Mówimy o dziesiątkach miliardach złotych, jeśli nie więcej.
Jak dodał minister, wedle podpisanej "ustawy 6 procent" do 2024 roku nakłady mają wzrosnąć do 6 procent PKB.
Przeliczając na złotówki, Szumowski porównał, że dzisiaj na ochronę zdrowia przeznaczane jest 102 miliardów. W 20124 roku ta suma ma wynosić 160 miliardów.
Autor: mag/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: Helsińska Fundacja Praw Człowieka/tvn24