Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. A każdy nowy rok... prowadzi kilku Rzymian do skoku z mostu. Włosi w szczególny sposób powitali nowy 2010 rok. Zgodnie z tradycją, kilku śmiałków uczciło jego nadejście efektownym skokiem do zmrożonego i zamulonego Tybru.
To prawie tak, jakby ktoś próbował skoczyć we Wrocławiu do Odry, albo do Wisły w Krakowie.
Niebezpieczny rytuał
Prawdopodobnie to nic przyjemnego - woda zimna, pełna mułu, a i stanie na moście w samych slipkach w otoczeniu ubranych w futra i kożuchy obserwatorów, raczej do miłych nie należy. Skok zawsze jest ryzykowny także z innego powodu - rzeka jest dość płytka i lot z wysokości kilkunastu metrów może skończyć się tragicznie.
Jak co roku Rzym znalazł jednak chętnych do tego szczególnego powitania Nowego Roku. Skoczko-nurkowie stają się rzymskimi bohaterami, tak jak Mr. Ok, który do Tybru skacze od dwudziestu lat. - W przyszłym roku oczekujcie mnie w Londynie lub Paryżu - zapowiedział się nurek Giuseppe Palmulli.
W rzece z szampanem
Oprócz niego w wodzie po mniej lub bardziej wyrafinowanej ewolucji w powietrzu wylądowało trzech śmiałków. Żeby ułaskawić Tybr, wlali mu noworoczny toast, opróżniając do rzeki całą butelkę.
Widowisko ma już ponad 50-letnią tradycję i zawsze przyciąga nad rzekę tłumy widzów. Rozpoczął ją pewien ratownik w 1946 roku, który skoczył do rzeki by... zaprezentować swoje pływackie umiejętności i dzięki temu znaleźć pracę. Czy znalazł? Nie wiadomo. Ale jego skok na pewno zapadł wszystkim w pamięć.
Źródło: tvn24.pl, Reuters