Do zwykłego skręcenia, do złamanej ręki - wrocławskie karetki do odwołania jeżdżą po mieście na sygnale. Według dyrekcji tak ma być szybciej. - A my stwarzamy niebezpieczeństwo dla ruchu. Narażamy siebie i innych. Jeśli spowoduję wypadek, a jazda na sygnałach nie będzie zasadna, to ja będę musiał za niego odpowiedzieć - denerwuje się jeden z kierowców. I zapowiada: - Robimy strajk włoski.
- To jest paranoja, a nie problem - mówi kierowca jednej z wrocławskich karetek, który prosi o anonimowość. W piątek rano, kiedy był na dyżurze, usłyszał informację od lekarza przez radio. - Rozporządzenie jest takie, że wszystkie zlecenia do odwołania realizujemy na sygnale. Bez względu na przypadek, nawet do zwykłego skręcenia nogi włączamy koguta - dodaje ratownik.
Na sygnale do odwołania
Według dyrekcji tak ma być szybciej. Lekarze twierdzą, że za dużo w mieście jest wypadków i interwencji, żeby móc jeździć wolniej i nie jako pojazd uprzywilejowany na sygnałach.
- Ale przez to, że my realizujemy wszystko na sygnale, stwarzamy niebezpieczeństwo dla ruchu. Narażamy innych kierowców i samych siebie. I jeśli spowoduję wypadek, a jazda na sygnałach nie będzie zasadna, to ja będę musiał za niego odpowiedzieć. Przecież to nienormalne, żeby do człowieka ze skręconą kostką jechać na sygnale - denerwuje się kierowca.
Dlatego razem z kolegami postanowił zaprotestował. Po włosku. - I solidarnie jeździmy po mieście z prędkością 50 kilometrów na godzinę, ale na sygnale, jeśli nie ma potrzeby jechać alarmowo. Samochody nas wyprzedzają, choć nie mogą, bo torujemy ruch - mówi.
"Nie chcemy się narażać"
Według niego to dyspozytor powinien decydować o tym, kiedy kurs jest alarmowy i trzeba włączyć sygnały, a kiedy niekoniecznie. - Dyspozytor, nie dyrektor zza biurka - dodaje ratownik. - Rozumiem że jest mnóstwo zleceń, sam to widzę. Ale jeżdżenie na każdą akcję alarmowo mija się z celem. Przecież nie ma przesłanek ku temu. Nie opóźniamy tym interwencji, ale nie chcemy się narażać - mówi.
Co na to dyrekcja Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu? Potwierdza. - Wszyscy jeżdżą alarmowo do odwołania. Mamy dużo wypadków, dużo oczekujących, zasłabnięć. A za to jest za mało karetek - mówi Grażyna Paszkiet, rzecznik prasowy pogotowia.
Jak wymienia, wszystkie kursy obsługują zaostrzenia chorób przewlekłych, wypadki z zagrożeniem życia. Co więc z drobnymi interwencjami? - Wszyscy jeżdżą alarmowo - potwierdza raz jeszcze rzeczniczka, ale pytana o skręcenia i złamania odpowiada: - To głupie pytania.
- Trzeba jeździć tak, żeby nie było winy ratowników na drodze. Jeśli nasi kierowcy podejmują się tej pracy, wiedzą, na co się zdecydują. Mają jechać bezpiecznie. Nie ważne na jaką interwencję - kwituje Paszkiet.
Autor: bieru / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Katowice