Mieszkaniec jednej z wsi na Dolnym Śląsku został oskarżony o molestowanie podpoopiecznych działającego tam ośrodka dla upośledzonych dzieci. Sąsiedzi nie chcą uwierzyć w jego winę: - Opiekunowie z ośrodka w ogóle nie pilnują tych dzieci - mówią.
Dwie upośledzone nastolatki, podopieczne Ośrodka Szkolno-Wychowawczego Caritas na Dolnym Śląsku, miały być molestowane przez mieszkańca wsi w której działa placówka. Sprawa wyszła na jaw w ubiegłym tygodniu. CZYTAJ WIĘCEJ
Żona podejrzanego nie wierzy w jego winę
- Wnikliwa obserwacja wychowawców dała nam wiele do myślenia. Od kiedy sprawa została zgłoszona na policję, one są objęte opieką pedagogiczną - mówi Małgorzata Jesionek, dyrektor ośrodka, kiedy reporterka Blisko Ludzi sprawdza, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Sprawą zajęła się już prokuratura.
- Ustalono sprawcę, wobec którego zastosowano tymczasowe aresztowanie - potwierdza Marcin Firko z prokuratury rejonowej w Oleśnicy.
Sprawcą ma być 37-letni mieszkaniec wsi. Prokuratura postawiła mu zarzut czynności seksualnych z udziałem małoletnich oraz z wykorzystania ich nieporadności życiowej. Pani Agnieszka, która jest żoną aresztowanego mężczyzny, nie wierzy w oskarżenia nastolatek. Kobieta zgodziła się na rozmowę, jednak twarzy pokazywać nie chce.
- Najbardziej przeżywają to dzieci. Cała rodzina. Przyszli po męża w środę i zabrali. Później już go nie widziałam - mówi kobieta. W winę swojego męża nie wierzy. - Wiem jaki jest. Jestem z nim już 18 lat. Nie przyznaje się do winy - dodaje.
Ucieczki na porządku dziennym?
Mieszkaniec wsi miał zaatakować dziewczyny podczas ich ucieczki z ośrodka. A takie, mimo to że ośrodek jest zamknięty, się zdarzają. - Kiedy wychowankowie samodzielnie opuszczają ośrodek, wtedy jest natychmiastowa reakcja wychowawców - mówi Jesionek.
Jak się jednak okazuje, do samowolnego opuszczania ośrodka zdaniem mieszkańców dochodzi wręcz codziennie. W ich relacjach szokuje to, co podopieczne mają robić podczas tych ucieczek.
- One mówią: "proszę pana, da pan zapalić, coś pan kupi? Ja panu wszystko zrobię". One same oferowały się - relacjonuje jeden z mieszkańców. A drugi dodaje: - Szwagier szedł do sklepu i jasno powiedziały że za papierosa... no! - sugestywnie urywa drugi.
Wracamy więc do ośrodka i próbujemy zapytać dyrektorki, czy wie co robią jej podopieczne w czasie ucieczek: - Nie mam nic więcej do powiedzenia. Wczoraj miałam policję tutaj - ucina już Jesionek. - Nic więcej nie mam do dodania - mówi tylko.
W ośrodku uczy się blisko stu uczniów z niepełnosprawnością intelektualna. Zgodnie z regulaminem placówki, mogą oni przebywać na całym terenie szkoły. A to obszar liczący ponad dwa hektary. Nie mogą jednak wychodzić poza bramy.
Teren ośrodka jest ogrodzony i monitorowany. Jednak wyjście czy wejście na ten obszar nie stanowi już żadnego problemu. Kamera TTV swobodnie weszła na teren placówki. Nikt nie zatrzymał też reporterki, która weszła do szkoły.
Prokuratura sprawdzi
- Wewnętrzne zbadanie tej sprawy będzie potrzebne. Te informacje do nas dochodzą. Mieszkańcy mówią, że podopieczne się oddalały z placówki, że składały różne propozycje. Wcześniej o tym nie słyszeliśmy - komentuje ks Rafał Kowalski z Wrocławskiej Kurii Metropolitarnej, pod którą podlega ośrodek.
Psycholog nie ma wątpliwości, że winni temu co się stało, są dorośli. Mieszkańcy, którzy o tym wiedzieli, jak i opiekunowie upośledzonych dziewczynek.
- No gdzieś to musiało mieć początek. Ktoś musiał im to pokazać. Takie zachowanie okazało się skuteczne, były nagradzane na przykład pieniędzmi. Ale nie było nikogo, kto by ochronił te dziewczynki - mówi prof. Mirosława Dziemianowicz. psycholog i pedagog. - Ktoś powinien zapobiec, ale to by wystawiło najgorsze pod słońcem świadectwo otoczeniu, tym ludziom, którzy to z dziewczynkami robili i personelowi ośrodka. To zdumiewające, że nikt nie zareagował - dodaje.
Jak udało się dowiedzieć, prokuratura zajmie się również sprawą i okolicznościami ucieczek nastolatek.
Autor: Kamila Wielogórska,bi / Źródło: TTV Blisko Ludzi, TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TTV