Wysychają rzeki i stawy, a nawet ujęcia głębinowe wody. W gminie Leśna na Dolnym Śląsku z ograniczonym dostępem do wody zmaga się już niemal 5 tysięcy mieszkańców, a około 30 rodzin w ogóle zostało odciętych. Ratunkiem dla właścicieli gospodarstw rolnych czy agroturystyki są strażacy z lokalnej OSP, którzy wyjeżdżają z dostawami wody nawet kilkanaście razy dziennie.
Od prawie miesiąca temperatury na Dolnym Śląsku osiągają bardzo wysokie, wręcz niebezpieczne wartości. Wyjątkowo mocno odczuwają to między innymi mieszkańcy gminy Leśna. Według szacunków urzędu gminy z brakiem wody, lub ograniczonym do niej dostępem, zmaga się nawet połowa z nich, czyli prawie 5 tysięcy osób.
- Mamy problem w wielu miejscowościach. Najtrudniej jest w miejscowości Świecie, ale ciężka sytuacja jest też w Kościelnikach, Szyszkowie czy Miłoszowie. W gminie posiadamy osiem ujęć w mniejszych miejscowościach i jedno duże ujęcie w Leśnej. Pięć z nich to ujęcia powierzchniowe, które praktycznie już wyschły - mówi Gabriela Pijanowska, zastępca burmistrza Leśnej.
Władze gminy zanotowały także znaczny spadek wód gruntowych w regionie. Jakby problemów było mało, wysokie temperatury spowodowały kilka awarii sieci wodociągowej. Rozszczelnienia naprawiane są na bieżąco, ale w ich trakcie kolejne domy odcinane są od wody.
Woda z dostawą do domu
Tam, gdzie wodociągi nie docierają, dojeżdżają wozy strażackie z OSP w Leśnej. Pomoc strażaków jest nieoceniona, o czym świadczą słowa prezesa ochotników Waldemara Kleszcza, który przyznaje, że dziennie dostarczają do domów i gospodarstw do 36 tysięcy litrów wody, wyjeżdżając w teren nawet 12 razy.
- Ludzie składają zapotrzebowanie, które jest weryfikowane. Muszą przygotować własne pojemniki, najczęściej są to zbiorniki tysiąclitrowe. Woda jest przelewana z wozów do tych zbiorników. Później tylko czekamy na sygnał, żeby dostarczyć ją ponownie - tłumaczy prezes Kleszcz.
Woda czerpana jest w punkcie wodociągów i służy do celów gospodarskich. Nie nadaje się do picia, gdyż jest przewożona wozami strażackimi, które nie posiadają wymaganych do tego atestów.
Rolnicy liczą straty
Jedną z "ocalonych" przez strażaków jest właścicielka agroturystyki w Stankowicach Maria Dauni. Posiada ona własne źródełko oraz zazwyczaj wartki strumień obok posesji. W obu przypadkach stan wody jest dramatycznie niski.
- Zwróciłam się o pomoc do sołtysa, sąsiedzi pożyczyli mi pojemnik na wodę i dzięki temu jakoś funkcjonuję. Inaczej musiałabym zwrócić ludziom pieniądze i popsuć im całe wakacje. Wszystko dzięki pomocy strażaków - mówi kobieta.
Z jeszcze większymi problemami zmagają się rolnicy. Prowadząca gospodarstwo rolne w Stankowicach Krystyna Kozdrowska, oprócz potrzeb swoich i swojej rodziny, musi mieć wodę także dla 70 sztuk bydła.
- Do celów domowych potrzeba nam około 2,5 tysiąca litra wody dziennie, a do celów gospodarczych około 10 tysięcy litrów. Do tej pory podpieraliśmy się stawem, ale tutaj zaczyna być sucho. Więc dwa razy dziennie strażacy przywożą tę wodę. Gdyby nie oni, to byłby koniec - twierdzi Kozdrowska.
Podobnie jest kilkadziesiąt kilometrów dalej, w okolicach Kamiennej Góry. Tamtejszy rolnik, Stanisław Paździur przyznaje, że przez suszę plon jest tragicznie mały.
- To jest, można powiedzieć, piekło na ziemi. To jest ogromna klęska, jak żyję 54 lata, to nigdy nie doznałem takiej aury. Sprawa jest tragiczna - mówi Paździor.
Brak perspektyw na deszcz
Jak informuje urząd wojewódzki, suszą objęty jest teren całego Dolnego Śląska. Do tej pory wojewoda powołał 137 komisji w gminach, które oceniają skalę strat. Obecnie mówi się, że straty sięgają około 200 milionach złotych. Dane obejmują ponad siedem tysięcy gospodarstw rolnych.
Liczby te mogą jeszcze ulec zmianie, gdyż codziennie z terenu spływają kolejne protokoły sporządzane przez komisje. Pogoda również nie daje za wygraną, prognozy na kolejne dni nie zwiastują poprawy sytuacji.
Autor: ib\kwoj / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław