- Drogi ucieczki nie było widać. Wszędzie pył. Żeby wiedzieć, gdzie iść trzeba było po tych chodnikach chodzić wcześniej. Z każdej strony były zasypane, w niektórych miejscach musieliśmy się czołgać - opowiada pan Paweł, który przeżył tąpnięcie w kopalni Rudna. Zginęło tam ośmiu jego kolegów.
29 listopada, gdy doszło do tąpnięcia w polkowickiej kopalni Rudna, obchodził 29. urodziny. Tego dnia pracował na zmianie w kopalni Rudna. - To stało się nagle. Jestem elektromonterem, schodziłem do awarii. W pewnym momencie usłyszałem wielki huk, później zaczęło mnie przysypywać, rzuciło mnie na ziemię. Pomyślałem, że to już koniec - opowiada Paweł Piwowarski. I przyznaje, że uratować mogło go to, że odłamki skalne, które na niego spadły nie oderwały się od stropu. - Gdyby tak było, to nie wiem, czy bym przeżył - mówi mężczyzna.
Pół kilometra przysypanymi chodnikami
Przysypany gruzem zaczął odpychać się nogami i plecami. Po to, by jak najszybciej wydostać się spod warstwy skał. Najważniejszy był czas. - Nie wiem ile to trwało. Wydawało mi się, że to ułamki sekund. Chciałem uciekać, ale pomyślałem, że potrzebuję lampy. Wyszarpałem ją spod gruzu - relacjonuje Piwowarski.
Mężczyzna zaczął uciekać, ale w zawalonych skałami przestrzeniach nie było to proste. Do przejścia miał ok. 500 metrów. - Drogi ucieczki nie było widać. Widoczność nie była nawet na metr. Był pył. Żeby wiedzieć, gdzie iść trzeba było po tych chodnikach chodzić wcześniej. Z każdej strony były zasypane, w niektórych miejscach musieliśmy się czołgać - wspomina wydarzenia sprzed kilku dni.
W końcu zauważył plakietkę z oznaczeniem drogi ewakuacyjnej. To pomogło mu obrać właściwy kierunek ucieczki. - Widziałem kolegów. Doszedłem do miejsca, gdzie było ich trzech. Wracaliśmy razem. Ci, którzy zginęli znajdowali się w zupełnie innym miejscu - mówi Piwowarski. I dodaje: modliłem się żeby nic więcej się nie stało, żebym stamtąd wyszedł i wrócił do rodziny.
W pewnym momencie pojawili się ratownicy, którzy opatrzyli mężczyznę. Pytali też jaka jest sytuacja.
"To, że przeżyłem było najlepszym prezentem jaki mogłem dostać"
Z tąpnięcia wyszedł z ogólnymi potłuczeniami, poturbowaną nogą i urazem szyi. - Początkowo nie czułem bólu, nic. Jednak gdy byłem bliżej komórki górniczej, jak ten większy stres puścił, to zacząłem odczuwać ból i nie mogłem się ruszyć - przyznaje górnik. Jak mówi od początku zdawał sobie sprawę z tego, że to co stało się pod ziemią było poważnym tąpnięciem. Jednak nie wiedział, że szkody i tragedia będą aż tak wielkie.
- To, że przeżyłem było najlepszym prezentem jaki mogłem dostać. To tak jakbym dostał drugie życie - podkreśla górnik. Czy wróci pod ziemię? Tego nie jest pewny. - Zobaczymy, jak to się wszystko ułoży. Dużo rzeczy teraz trzeba przemyśleć - kwituje.
Tragiczny wstrząs
Do tąpnięcia w kopalni Rudna w Polkowicach doszło, w sektorze G23, o godzinie 21.09 29 listopada. W momencie zdarzenia w rejonie narażonym bezpośrednio na skutki wstrząsu górotworu przebywało 30 osób. Początkowo władze kopalni informowały o dwóch ofiarach śmiertelnych i o tym, że rannych zostało dziewięć osób. Rozpoczęto akcję ratowniczą i poszukiwania sześciu uwięzionych pod ziemią mężczyzn. Po niemal dobie akcja została zakończona. W sumie w wyniku tąpnięcia zginęło ośmiu górników. To co stało się w kopalni, przez władze KGHM, nazywane jest największą tragedią w 55-letniej historii firmy.
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław | A. Stefańczyk