Błąd lekarki doprowadził do tragedii: niedotlenienia mózgu i - w konsekwencji - śmierci jednej z bliźniaczek - to ustalenia biegłych opolskiej prokuratury. Ich opinia jest miażdżąca dla lekarki, która w listopadzie 2012 roku przyjmowała poród córeczek Bartłomieja Bonka, brązowego medalisty Igrzysk Olimpijskich. - Wszyscy myśleli, że tak tylko krzyczę, ale okazało się, że mam rację. To wszystko jest w akcie oskarżenia - mówi sztangista.
Radość i łzy towarzyszą Bartłomiejowi Bonkowi i jego żonie każdego dnia. Mieli mieć dwie zdrowe dziewczynki, ale przeżyła tylko Maja.
- To bardzo ciężka sytuacja kiedy patrzymy na Majkę, jak jest wiecznie uśmiechnięta. Chodzi, zaczyna mówić, rozmawia. Widzę zaraz obok Julkę, jakby tak samo obok biegała i się śmiała. Ale Julci nie ma - mówi w rozmowie z reporterką TTV brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Londynie i ojciec bliźniaczek.
Lekarka przyczyniła się do śmierci?
Córki sztangisty Bartłomieja Bonka urodziły się w listopadzie 2012 r. w Samodzielnym Specjalistycznym Zespole Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem w Opolu. Pierwsza przyszła na świat w dobrym stanie, druga - po 45 minutach - w złym, z ostrym niedotlenieniem mózgu.
Po 15 miesiącach od urodzenia dziewczynka zmarła.
Powołana przez szpital, wewnętrzna komisja uznała, że prowadzący poród lekarze popełnili błędy polegające m.in. na niepodjęciu decyzji o cesarskim cięciu. Dyrekcja szpitala złożyła w tej sprawie doniesienie do prokuratury, a dwóch lekarzy straciło stanowiska.
Biegli: długa lista błędów
Kiedy na początku lipca Prokuratura w Opolu skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko Hannie Ż., lekarce, która przyjmowała poród, małżeństwu Bonków wcale nie ulżyło. Mimo że od ponad dwóch lat domagali się, by lekarka stanęła przed sądem. Nie mieli wątpliwości, że to właśnie ona jest winna śmierci Julki.
- Chyba najgorzej jest zobaczyć tak czarno na białym, że ludzie, którzy powinni pomóc, tak naprawdę doprowadzili do śmierci - mówi ze łzami w oczach Barbara Bonk.
Hanna Ż. usłyszała na początku lipca zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Opinia biegłych powołanych w tej sprawie jest druzgocąca, a lista błędów jakie znaleźli - długa. Lekarka nie wykonała ponownie badania USG, nie przeprowadziła właściwych badań osłuchowych.
- Nie potrafiła zadecydować w odpowiedniej chwili. Tak na prawdę nie zrobiła nic, żeby pomóc przyjść Julce na świat - wspomina pani Barbara.
Wobec lekarki zastosowano środek zapobiegawczy w postaci zakazu wykonywania zawodu lekarza w zakresie decyzji i czynności lekarskich związanych z porodem dzieci. W szpitalu, w którym doszło do tragedii już nie pracuje. Zmienił się również dyrektor placówki.
Lekarka nie przyznaje się do winy
Bonkowie przekonują, że to nie koniec walki o sprawiedliwość. Jak mówią trzeba walczyć do samego końca. Dlatego apelują do wszystkich rodziców, którzy znaleźli się w podobnych sytuacjach.
- Żeby ludzie, którzy popełniają takie rażące błędy zaczęli ponosić konsekwencje. Wtedy podczas takich porodów przemyślą dwa, trzy lub nawet pięć razy nim podejmą decyzję. Zastanowią się czy dobrze robią - mówi Bartłomiej Bonk.
Oskarżona lekarka nie przyznaje się do winy. Teraz o jej dalszym losie zdecyduje sąd. Na 21 września zaplanowano pierwszą rozprawę.
- Muszę tę sprawę doprowadzić do końca. Dlatego też to nagłośniłem. Wiem, że sprawiedliwość dosięgnie tych, którzy zabili mi dziecko - kończy Bonk.
Autor: Sylwia Widziak,balu/r / Źródło: TTV Blisko ludzi
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24