Kapitan Roman Paszke wrócił do Gdańska ze swoim katamaranem Gemini 3. Po awarii, aresztowaniu jachtu i przygodach z południowoamerykańskimi sądami deklaruje, że do portów w tamtym rejonie na pewno nie będzie już zawijał. I żartuje, że jego historia nadaje się na film przygodowy. Planuje też kolejny rejs.
Roman Paszke 14 grudnia 2011 roku rozpoczął wokółziemski rejs z Wysp Kanaryjskich. Płynął pod wiatr (kurs z Europy najpierw na Horn), trudniejszą trasą, którą pokonało dotychczas tylko sześciu żeglarzy. Katamaran uległ awarii lewego pływaka, kiedy znajdował się w odległości ok. 300 mil morskich od przylądka Horn. W tej sytuacji Roman Paszke musiał przerwać rejs dookoła świata i zawinąć do argentyńskiego portu.
Chcieli 300 tys. dolarów
Tam wykonał wszystkie niezbędne naprawy i na początku marca był gotowy wracać do Europy. Jednak jedna z firm zażądała dodatkowo ponad 300 tys. dolarów za rzekome uczestnictwo w "asyście ratowniczej". Wobec nieuiszczenia opłaty, decyzją lokalnych władz jacht miał zakaz opuszczenia portu, a jego załoga - korzystania z jednostki.
Sprawa trafiła do sądu i zakończyła się dopiero w czerwcu.
- To był przeogromny stres – opowiada w rozmowie z reporterem TVN24 kapitan. - Okazało się, że sąd I instancji w tym porcie, w którym zmuszony byłem przerwać podróż, chyba w ogóle nie zapoznał się ze sprawą. Dla nich było istotne to, że to miejscowa firma i że Polacy nie chcą płacić rachunków. A przecież rachunki zostały zapłacone - dodaje.
Pomoc z Polski
Jak mówi kapitan, na szczęście do akcji wkroczył polski MSZ i ambasada w Buenos Aires.
- Bardzo intensywne zainteresowanie spowodowało, że sąd I i II instancji odwoławczej odbył się w innej prowincji. Tak, żeby nie było żadnych nacisków – wspomina Paszke. - Te rozprawy odbyły się bardzo szybko i sąd stwierdził, że nie było żadnych oznak akcji ratowniczej – podsumowuje kapitan.
"Te porty będę omijał"
Samo aresztowanie jachtu było dla kapitana bardzo trudnym momentem.
- Bardzo wiele osób zastanawiało się, dlaczego zwykły pilotaż, proste holowanie do pirsu na rzece, gdzie nie ma żadnych oznakowań nawigacyjnych, pociąga za sobą takie skutki – mówi Paszke. - Potem zaczęliśmy zbierać informacje i okazało się, że koledzy z innych regat, np. Volvo Ocean Race, mają zakaz wchodzenia do portów Ameryki Południowej, mówię o portach na południu kontynentu.
Kapitan przyznaje, że te informacje dotarły do niego trochę za późno. - W następnej podróży na pewno będę te porty omijał – deklaruje Paszke.
Port to dyskwalifikacja
Zwraca też uwagę, że, zgodnie z regulaminem, wejście do portu oznacza koniec udziału w zawodach.
- Jeśli chodzi o rekord, to trzeba po prostu wracać na linię startu i próbować jeszcze raz – tłumaczy. - Wiele osób pyta mnie, kiedy będę kontynuował podróż. Tej podróży się nie kontynuuje, bo przerwanie rejsu, pomoc z zewnątrz w wejściu do portu, to automatyczna dyskwalifikacja.
Do pobicia rekord Van Den Heede
Kapitan podejmie więc kolejną próbę. Do pobicia ma rekord Jeana Luca Van Den Heede, który na jachcie Adrien od listopada 2003 do marca 2004 roku przepłynął trasę w czasie 122 dni, 14 godz., 3 min i 49 sek.
- Jestem przekonany, że tym razem obędzie się już bez awarii i pobiję rekord – zapewnia. - Zaczynam pod koniec listopada - zapowiada.
Autor: Daniel Stenzel, maz//mz / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Paszke360.com | PAP/Adam Warżawa