- Nigdy nie mamy 100-procentowej pewności, że człowiek, który do nas podchodzi nie ma na sobie ładunku - opowiadał w TVN24 Jacek Matuszak, czterokrotny uczestnik misji odbudowującej Afganistan. Był on pracownikiem cywilnym, który wspólnie z żołnierzami jeździł po kraju realizując projekty infrastrukturalne i edukacyjne. Wczoraj w wybuchu ładunku zginęło pięciu polskich żołnierzy z takiego zespołu, jakim on się poruszał.
Matuszak - jak podkreślał - wierzy, że praca zespołów odbudowujących (PRT) Afganistan ma sens, a wczorajszy atak na polskich żołnierzy był jednak wypadkiem jednostkowym. Opowiadał, że przez cały czas trwania misji zrealizowano tam 120 projektów i udzielono pomocy konkretnym ludziom. Sam w ramach projektów, w których uczestniczył, kupił m.in. generatory do miejskiej elektrowni, wyposażenie oddziału położniczego, wyposażenie dla kilkunastu szkół, zorganizował kursy języka angielskiego w sierocińcu, kursy czytania czy szkolenia zawodowe – na szewca, stolarza, wyplatacza dywanów. – Ten wypadek nie może tego przekreślić – zaznaczył.
Zaufanie to jest rzecz, którą się bardzo trudno tam zdobywa, dużo trudniej niż w normalnych warunkach, trudno je utrzymać, ale jeśli się je utrzyma, to jest naprawdę dobrze Jacek Matuszyk
Robić, nie obiecywać
Jak zapewniał, przez dwa lata pobytu w Afganistanie nie spotkał się ani razu z otwartą wrogością. – Owszem, zdarzali się ludzie, którzy nie chcieli rozmawiać lub byli wobec mnie bardzo wstrzemięźliwi, ale to jest oczywiste. To jest inna kultura, zupełnie inny sposób bycia – mówił.
Zdradził też podstawową zasadę działania PRT: Niczego nie obiecywać, tylko robić. I dopiero jak jest skończone, to o tym opowiadać.
Niełatwe zaufanie
Najtrudniejszą, a zarazem najważniejszą rzeczą podczas realizowania takiej misji jest zdobycie zaufania. Jak opowiadał, jemu było o nie jeszcze trudniej z prozaicznej przyczyny – nie nosi brody, która w tamtej kulturze jest bardzo ważna. Z czasem udaje się jednak przełamać, szczególnie jeśli spędza się tam więcej czasu, tak jak on, gdy w Afganistanie spędził 1,5 roku na misji. - Zaufanie to jest rzecz, którą się bardzo trudno tam zdobywa, dużo trudniej niż w normalnych warunkach, trudno je utrzymać, ale jeśli się je utrzyma, to jest naprawdę dobrze – podkreślał.
Ale kwestia zaufania jest ważna też w przeciwnym kierunku. - Nigdy nie mamy 100-procentowej pewności, że człowiek, który do nas podchodzi nie ma na sobie ładunku, nie chce nas zastrzelić albo sprzedać informacji, gdzie my się przemieszczamy – mówił podkreślając, że nie sposób od razu odróżnić zwykłych Afgańczyków od rebeliantów. Zaznaczył jednak, że to ryzyko i konieczność większego otwarcia się na miejscowych jest wpisane w ich misję.
Uwaga jak postronki
Drogą Highway 1, na której wczoraj zginęło pięciu polskich żołnierzy, Matuszczak też na co dzień się przemieszczał. Jak mówił, gdy jest się pasażerem zamkniętym w wozie opancerzonym, to w ogóle nie ma się świadomości zagrożenia, bo też nie wie się, gdzie tak naprawdę w danej chwili pojazd się znajduje.
- Natomaist jeśli jest się tzw. gunnerem, czyli siedzi się na górze i obserwuje tę drogą, czy jest się saperem, to uwagę ma się napiętą jak postronki – opowiada.
Wrócić do Afganistanu
Jak opowiadał, prawie codziennie gdzieś się jedzie. W ciągu półrocznej misji jest 100-150 wyjazdów. Jeździ się wspólnie z żołnierzami, tworzą jedną grupę, wszyscy chodzą w mundurach. - Nasze zadanie polega na tym, żeby jeździć, żeby oglądać, gdzie można pomóc, żeby robić te projekty – dodał.
Mimo ryzyka Matuszyk nie wykluczył, że wróci do Afganistanu. - Bo warto, żeby komuś pomoc – tłumaczy.
Źródło: tvn24