Niebezpieczna sytuacja nad jeziorem Braies we Włoszech. Lód załamał się pod dwójką turystów, którzy spacerowali po zamarzniętej tafli z czteromiesięcznym dzieckiem. - Z góry, ze śmigłowca, wyglądało mi to na lalkę. Dopiero kiedy zszedłem niżej, zrozumiałem, że to jest maleńkie dziecko. Nie krzyczało, nie ruszało się. Zabrałem je na brzeg - opisuje ratownik, który przeprowadził akcję. Włoskie służby ratunkowe przez Święta Wielkanocne interweniowały nad tym jeziorem jeszcze dwa razy i pomogły wydostać się z lodowatej wody łącznie 14 osobom.
Jezioro Braies leży w regionie Trydent-Górna Adyga. Latem turystów przyciąga w to miejsce szmaragdowy kolor wody. Zimą tafla jest zamarznięta, a wchodzenie na nią - zabronione. "W te Święta Wielkanocne tafla jeziora zapadła się pod stopami nieodpowiedzialnych turystów. Łączny bilans poszkodowanych to 14 osób, które wpadły do lodowatej wody. Miała temperaturę około dwóch-trzech stopni Celsjusza" - informuje dziennik "Corriere della Sera".
Zmierzyli dziecku temperaturę: 26 stopni Celsjusza
W poniedziałek wielkanocny na spacer po powierzchni Braies wybrała się para z Mediolanu, wzięli ze sobą czteromiesięczne dziecko. Lód załamał się pod nimi, kiedy byli około 50 metrów od brzegu. "Jako pierwszy rzucił im się na pomoc 44-letni Albańczyk, który spacerował w okolicy. Idąc w ich kierunku, również wpadł do wody" - pisze "Corriere".
Inni świadkowie wezwali służby ratunkowe. Na miejsce dotarły jednostki miejscowej straży pożarnej. - Kiedy dotarło do nas zgłoszenie, wiedzieliśmy, że w wodzie jest już kilka osób. Momentalnie zebraliśmy się z siedziby w Bressanone. Polecieliśmy helikopterem w czwórkę: pilot, anestezjolog, inżynier obsługujący wciągarkę i ja [ratownik - red.]. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jezioro jest lodowate i tym osobom grozi hipotermia - relacjonuje w rozmowie z "Corriere" Franz Gruber.
Z czasem na brzeg dotarły kolejne jednostki straży pożarnej i policji. Czekali tam gotowi do udzielenia pierwszej pomocy, a nad taflą jeziora zawisł śmigłowiec. - Pierwsze, co zobaczyłem, to trzy głowy wystające z lodu. Potem jeszcze coś: z góry, z helikoptera, wyglądało mi to na lalkę. Dopiero kiedy zszedłem niżej na linie, zrozumiałem, że to jest maleńkie dziecko. Nie krzyczało, nie ruszało się. Zabrałem je na brzeg w pierwszej kolejności - opowiada Gruber.
Niemowlę trafiło w ręce strażaka Petera Hellwegera. On również opisał dziennikarzowi "Corriere" akcję ratunkową. - Kiedy wziąłem dziecko w ramiona, było lodowate. Miało otwarte oczy, ale wydawało się, że nic nie słyszy. Był w tej zimnej wodzie przez pół godziny. Zmierzyliśmy mu temperaturę, jego organizm miał 26 stopni Celsjusza - mówił.
Ratownik na linie w drugiej kolejności pomógł matce dziecka. - Była w wodzie, wyczerpana, u kresu sił. Obwiązałem linę wokół jej ciała, dałem znak i pilot wyciągnął nas na brzeg - dodaje Franz Gruber. Następnie pomógł też ojcu który w jego ocenie miał więcej sił, i jeszcze czterem osobom, które chcąc pomóc parze, wbiegły do wody przed przyjazdem służb. - Ojciec dziecka był w szoku i cały się trząsł. Nie powiedział ani słowa, ale wyczułem, że zrozumiał, jak nieodpowiedzialne było to wejście na lód - dodaje Gruber.
Seria niebezpiecznych spacerów
Wszyscy poszkodowani trafili do szpitala. Dziecko przebywa na oddziale intensywnej terapii w Innsbrucku. "Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo" - poinformował we wtorek dziennik "Corriere della Sera".
Dzień wcześniej, w Niedzielę Wielkanocną służby interweniowały na jeziorze dwa razy. Rano po tym, jak mieszkanka Mediolanu weszła na lód ze swoim psem i wpadła do wody. Ratownicy wyciągali również jej męża i córkę, którzy rzucili się na ratunek. Wszyscy zostali przetransportowali do szpitala w San Candido, gdzie lekarze stwierdzili hipotermię. Po południu lód załamał się pod grupą czterech młodych turystów z Udine. "Na brzeg wyciągnęli ich przechodnie. Cała czwórka odmówiła wezwania służb i nie chciała pojechać do szpitala" - informuje "Corriere".
Źródło: "Corriere della Sera"
Źródło zdjęcia głównego: Landesfeuerwehrverband Südtirol