Przez przypadek dziennikarze i antyterroryści mogli podsłuchiwać terrorystę, który zabarykadował się z zakładnikami w sklepie w Paryżu. Amedy Coulibaly źle odłożył słuchawkę telefonu stacjonarnego po tym, jak zadzwonili do niego pracownicy stacji telewizyjnej RTL. Dzięki temu antyterroryści mieli wiedzieć, kiedy będzie najlepiej zaatakować.
Coulibaly wziął w piątek 19 zakładników w sklepie z koszerną żywnością w Paryżu. Od rana do około godziny 17 był w nim zabarykadowany i nie chciał prowadzić żadnych negocjacji. Domagał się puszczenia wolno odpowiedzialnych za zamach w redakcji "Charlie Ebdo" braci Kouachi, którzy byli oblężeni przez policję w małym miasteczku pod Paryżem.
Źle odłożona słuchawka
Około godziny 15 dziennikarze stacji RTL zadzwonili na znaleziony w internecie numer telefonu stacjonarnego w sklepie. Coulibaly odebrał, ale nie chciał rozmawiać i odłożył słuchawkę. Zrobił to jednak niedokładnie i połączenie nie zostało przerwane.
Przez następne dwie godziny dziennikarze mogli słuchać tego, co się działo w sklepie. Pod linię podpięli się również policjanci, którzy dzięki temu mieli lepszy ogląd sytuacji. Na podstawie informacji zdobytych przez telefon mieli między innymi podjąć decyzję o szturmie, kiedy usłyszeli, że terrorysta zaczął się modlić.
Przedtem przez niemal całe dwie godziny Coulibaly wygłaszał ideologiczne tyrady do przetrzymywanych zakładników. Dziennikarze RTL opisują, że mężczyzna przemawiał jak absolutny fanatyk, nie przejawiający wątpliwości i nie będący w żaden sposób zainteresowany negocjacjami. Jednocześnie jego wywody momentami nie były składne i można jedynie domyślać się, co dokładnie miał na myśli.
Zachód wszystkiemu winny
Terrorysta wykładał głównie swoją wizję rzeczywistości. Według niego wszystkiemu winne są państwa Zachodu, które "mordują muzułmanów". - Za każdym razem oni przekonują was, że to muzułmanie są terrorystami. Przecież urodziłem się we Francji. Gdybyście nas nie atakowali, nie byłoby mnie tutaj - twierdził.
Coulibaly oznajmił, że to, co się stało w Paryżu, jest zemstą za wojny w Afganistanie, Mali i Iraku. Wyrażał przy tym swoje rozdrażnienie tym, że Zachód nie robił nic, kiedy syryjski reżim Baszara Assada mordował własnych obywateli, a teraz pośrednio wspiera go, atakując Państwo Islamskie w Syrii.
- Oni ("nimi" terrorysta określał ogólnie rządy i wojska państw Zachodu - red.) muszą przestać atakować Państwo Islamskie, kazać zdejmować zasłony naszym kobietom i zamykać naszych braci do więzień - mówił. Oskarżał przy tym zakładników, że wspierają swoje "zbrodnicze" rządy, uczestnicząc w wyborach i płacąc podatki. Jak zapewniał, sam ich nie płaci.
- Jeśli będziecie dotykać naszych dzieci, naszych kobiet, naszych bojowników, wtedy my będziemy was atakować. To prawo odwetu. Dobrze to wiecie - stwierdził Coulibaly. - Nie mówią wam, co się dzieje w krajach muzułmańskich, w Iraku. Oni zabili miliony dzieci - oskarżał.
Weszli antyterroryści
Na koniec przekonywał zakładników, że wojska państw Zachodu nigdy "nie ośmielą się postawić stopy" w państwach muzułmańskich, bo "natychmiast zostałyby zmasakrowane". - Nigdy nas nie pokonają. Allah jest z nami - mówił. Powoływał się też na Osamę bin Ladena i cytował jego wypowiedź, w której ostrzegał, że świat Zachodu "nigdy nie zazna spokoju".
Tyrada trwała do ostatnich minut przed szturmem. Niedługo przed godziną 17 terrorysta rozpoczął modły i wtedy dowodzący akcją antyterroryści zdecydowali się rozpocząć szturm. Kilkunastu funkcjonariuszy z jednostek RAID i GIPN zaatakowało równocześnie od frontu i zaplecza sklepu.
Nie wiadomo, co dokładnie działo się wewnątrz podczas szturmu, ale w ostatnim momencie ostrzeliwany przez kilkunastu policjantów Coulibaly próbował wybiec przez drzwi frontowe. Został tam dosłownie rozstrzelany.
Równocześnie antyterroryści z jednostki GIGN zaatakowali zabarykadowanych braci Kouachi. Obaj zostali zabici.
Autor: mk/tr / Źródło: RTL, tvn24.pl