Po co amerykańskiemu lotnictwu osiem nowoczesnych myśliwców F-15E stacjonujących w Dżibuti? Pentagon nigdy tego nie ujawnił, mimo że maszyny są tam już od 10 lat. W ich zasięgu Ameryka nie prowadzi żadnych wojen ani innych jawnych operacji. Jak dowodzi znany analityk ds. lotnictwa, wytłumaczenie może być tylko jedne - myśliwce wykonują tajne naloty na cele w Somalii i Jemenie.
Sama obecność maszyn w Camp Lemonnier, jak nazywa się amerykańska baza na lotnisku międzynarodowym w Dżibuti, nie jest niczym tajnym. Pentagon regularnie wspomina o nich w swoich komunikatach. Nigdy jednak nie podano, co właściwie myśliwce robią w regionie, w którym USA nie prowadzą żadnych wojen i nie mają żadnych sojuszników wymagających obrony.
Niezależnie od tego osiem F-15E, które są zmodernizowaną wersją myśliwca F-15 przeznaczoną do wykonywania precyzyjnych nalotów, nieustannie stacjonują w bazie umieszczonej w pobliżu takich państw jak Sudan, Etiopia, Somalia i Jemen. Można je dostrzec nawet na powszechnie dostępnych zdjęciach satelitarnych.
Jeden rozsądny cel
Jak pisze znany włoski analityk ds. lotnictwa wojskowego David Cenciotti, maszyny są oficjalnie podporządkowane tak zwanej "Połączonej Grupie Zadaniowej - Róg Afryki", której głównym zadaniem jest obecnie prowadzenie "wojny z terroryzmem" i okazjonalnie z piratami w regionie Afryki północno-wschodniej.
Jakie dokładnie zadania wykonują? Tego oficjalnie nie wiadomo, ale jak dowodzi analityk, jedynym rozsądnym i możliwym wytłumaczeniem jest to, że myśliwce służą do tajnych nalotów na terenie sąsiednich państw, z którymi USA oficjalnie nie pozostaje w stanie wojny.
Cicha wojna
W ciągu ostatnich dwóch lat aktywność wojska USA w regionie znacznie wzrosła. Powszechnie wiadomo o częstych nalotach samolotów bezzałogowych na islamskich rebeliantów i ich sojuszników z Al-Kaidy w Jemenie. Regularnie pojawiają się doniesienia o zaskakujących nalotach przeprowadzanych nocami, po których świadkowie twierdzą, że widzieli bezzałogowce.
W przeszłości do ataków na bardziej oddalone cele wykorzystywano też rakiety samosterujące odpalane z okrętów US Navy. Obecnie o takich atakach nie ma informacji. Być może zaniechano ich ze względu na koszty. Jeden nalot bezzałogowca jest zdecydowanie tańszy i bardziej precyzyjny niż warty ponad milion dolarów Tomahawk (samosterująca się rakieta).
Niemal na pewno na terenie Somalii i Jemenu operują siły specjalne USA, które za swoją bazę operacyjną też wykorzystują Camp Lemonnier. Na początku 2012 roku rozbił się tam mały samolot U-28, wykorzystywany przez wojsko USA do przerzucania komandosów na małe, prowizoryczne lotniska.
Różne percepcje
Ewentualne naloty w wykonaniu F-15E miałyby być "uzupełnieniem" dotychczas znanych działań podejmowanych przez USA w regionie w oparciu o bazę w Dżibuti. Myśliwce mają tę przewagę nad bezzałogowcami, że mogą dotrzeć nad cel znacznie szybciej i zrzucić znacznie większy ładunek bojowy.
Na dodatek lecąc na dużej wysokości nocą są nie do wykrycia dla zwykłego człowieka nie dysponującego radarem. Być może właśnie dzięki temu Amerykanie ukrywają fakt nalotów przy pomocy F-15E, za które "winę" biorą bezzałogowce lub lotnictwo Jemenu. Na przykład 18 marca doszło do nalotu na pozycje jemeńskich islamistów, który miało wykonać lotnictwo rządowe Jemenu, pomimo tego, że właśnie tego dnia wszyscy jego piloci strajkowali.
Chęć utrzymania działań myśliwców w ścisłej tajemnicy prawdopodobnie jest spowodowana tym, że ataki przy ich pomocy są postrzegane zupełnie inaczej niż ataki bezzałogowców. Ludność Jemenu czy Somalii najprawdopodobniej zareagowałaby zdecydowanie większym oburzeniem na naloty załogowych myśliwców, niż małych robotów, do których obecności nad różnymi krajami cały świat zdążył się "przyzwyczaić".
Źródło: theaviationist.com
Źródło zdjęcia głównego: USAF