Mały Andriusza Semilit jest bardzo zajętym czterolatkiem. Codziennie wraz z mamą szyje bałwanki. Dzięki ich sprzedaży zbiera pieniądze na leczenie. Swoje leczenie – chłopczyk od pół roku choruje na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Pracuje nawet podczas podawania kroplówki, przez którą dostaje chemię. Gdy wieść o dzielnym Andriuszy dotarła do internautów, ruszyła lawina zamówień. "Wszyscy potrzebujemy bałwanka!" – pod takim hasłem zbierają pieniądze wszyscy, którzy chcą pomóc malcowi.
Andriusza to pierwsze dziecko 27-letniej Oleny Semilit i jej męża. Rodzina mieszka na Ukrainie, w Czerkasach.
Ostra białaczka
Andriusza chorował od kilku miesięcy – zimą 2014/2015 przeszedł ostre zapalenie ucha i węzłów limfatycznych. Lekarze nieustannie szukali przyczyny chorób, aż latem zdiagnozowali u niego ostrą białaczkę limfoblastyczną. Olena przez dwa dni nie potrafiła przestać płakać. Później zrozumiała, że trzeba wziąć się w garść i zaczęła walkę o zdrowie Andriuszy. W ciągu kilkudziesięciu dni koszty leczenia pochłonęły większość oszczędności rodziny – 3,5 tys. dolarów. Gdy lekarze na jego rodzinnej Ukrainie stwierdzili, że wyczerpali wszystkie możliwości leczenia, jego rodzice postanowili poszukać pomocy zagranicą. Musieli zadecydować, czy chcą leczyć dziecko w Niemczech – tam musieliby od razu zapłacić 115 tys. euro za leczenie, natomiast szpital w Homlu na Białorusi zaoferował leczenie po znacznie niższej cenie i zgodził się na opłaty w ratach. Rodzice już pogodzili się z koniecznością sprzedaży mieszkania.
Szpital jak dom
W ciągu pół roku przebywania w Republikańskim Centrum Naukowo-Praktycznym Medycyny Nuklearnej i Ekologii Człowieka w Homlu mały Andriusza bardzo dojrzał. Choć wciąż trudno mu zrozumieć, dlaczego nie może widywać się z krewnymi, kolegami z przedszkola, ani wychodzić na dwór, nie marudzi i stara się być dzielny. Wciąż jednak uwielbia bawić się klockami i oglądać ulubioną kreskówkę "Samoloty". Szpital będzie domem malca aż do lutego 2017 roku – wtedy powinien skończyć się cykl leczenia, które kosztuje 32,5 tys. dolarów. Później regularnie będzie musiał przyjeżdżać na kontrole. Pewnego dnia, gdy w szpitalu zaczęły się przygotowania do noworoczno-bożonarodzeniowej zabawy dla dzieci, mama Andriuszy postanowiła uszyć kilka śmiesznych zabawkowych bałwanków, by położyć je pod choinką. Wykorzystała do tego wiskozę i styropian. Chłopiec zainteresował się tym, co robi mama i postanowił jej pomóc.
Pierwsze zamówienia
Wykonali wspólnie cztery bałwanki. Mama Andriuszy opublikowała zdjęcia na swoim profilu w portalu społecznościowym, a jej znajomi zaczęli zasypywać ją pytaniami, gdzie i jak można je kupić. To były pierwsze zamówienia, które uruchomiły lawinę. Gdy okazało się, że liczba zamówień przekroczyła tysiąc, mama Andriuszy przestraszyła się, że nie zdołają wykonać tylu zabawek. W ciągu dwóch dni spłynęły zamówienia na cztery tysiące bałwanków. Wiele osób płaciło znacznie więcej, niż kosztowały zabawki. W ciągu kilku dni udało się zebrać ok. 5500 dolarów. Do 6 grudnia udało się zebrać już 20 tys. dolarów.
Pomoc dla dziecka
Wtedy o sprawie napisały białoruskie media. 4 grudnia w Homlu i innych miastach na Białorusi odbyły się warsztaty, podczas których dzieci i dorośli wykonywali bałwanki dla zamawiających. Wiadomo przecież, że chory maluch i jego mama nie daliby rady spełnić wszystkich zamówień. - Okazuje się, że cuda zdarzają się nie tylko w bajkach. Jeszcze niedawno mieliśmy na koncie 500 dolarów i zastanawialiśmy się, skąd wziąć pieniądze na dalsze leczenie, a później w ciągu kilku dni zebraliśmy dziesięciokrotność tek kwoty – mówiła w wywiadzie mama Andriuszy. Kilka dni temu jego stan się nieco pogorszył, dlatego cały czas leży w sali szpitalnej, ale już znowu zaczął się uśmiechać. Mama Andriuszy jest wdzięczna wszystkim pomagającym i wierzy, że synek, który 7 grudnia obchodzi swoje czwarte urodziny, wkrótce będzie zdrowy. Choć Nowy Rok przywitają w szpitalu, jest przekonana, że 2016 r. będzie wspaniały.
Autor: Agnieszka Szypielewicz / Źródło: tut.by
Źródło zdjęcia głównego: facebook.com/alena.semilet