Wtorek, 25 listopada 2008 r. Lech Kaczyński uważa swoją wizytę w Gruzji za sukces, a polityków krytykujących go - za prorosyjskie lobby. Według niego ryzyko było dopuszczalne. - Ja się podjąłem pracy prezydenta państwa, a nie pracy w przedszkolu - przekonywał w "Magazynie 24 godziny".
Lech Kaczyński zapewnia, że nie żałuje swojej wyprawy do Gruzji. Podczas wizyty prezydent Michel Saakaszwili nieoczekiwanie zmienił program i wziął swojego gościa na posterunek graniczny z Osetią Płd. Delegację przywitały strzały w powietrze, do których przyznali się Osetyjczycy. Według części polityków polski prezydent postąpił lekkomyślnie i naraził własne bezpieczeństwo.
Zdaniem prezydenta natomiast poprzez tę wyprawę udowodnił, także społeczności międzynarodowej, że Rosjanie nie przestrzegają 6-punktowego porozumienia, zawartego w sierpniu z prezydencją francuską. - Mieli się wycofać z tych terenów, a się nie wycofali. Nie dotrzymali umów. A stwierdzenia odmienne wynikają z pewnej filozofii: po pierwsze, ustępować Rosji, po drugie ustępować Rosji i po trzecie ustępować Rosji. A co po czwarte? Ustępować Rosji – uważa Lech Kaczyński.
Wizyta w Gruzji to sukces
Argument, że było wiadomo, że na granicy są takie posterunki, nie przekonuje go. – Co innego mówić, co innego tak dowodnie pokazać, co mi się udało. Uważam to za swój sukces – podkreślił.
Prezydent sceptycznie przyjął deklaracje Osetyjczyków, że to oni oddali serię ostrzegawczych strzałów. - Skąd wiem, że to Rosjanie? To było oczywiste, a dziś już potwierdzone. Przeczytałem o tym w materiale dyplomatycznym.– przekonywał prezydent. - To był tzw. „osetyjski” posterunek, ale to są tereny pod kontrolą Rosjan od 7 sierpnia. Dlatego nie zadawajmy pytań czy to byli Rosjanie czy Osetyjczycy, bo to nie ma znaczenia. To była część rosyjskich sił zbrojnych – dodał.
"Nie podjąłem pracy w przedszkolu, tylko prezydenta państwa"
Pytany o komentarz do słów Aleksandra Kwaśniewskiego, który eskapadę w Gruzji uznał za „niepoważną i nieodpowiedzialną”, Lech Kaczyński stwierdził: - To nieprawda. Moja wizyta po prostu wykazała, ze Rosjanie są tam, gdzie ich przed 7 sierpnia nie było. I ja się cieszę, że miałem taką okazję, nawet jeśli łączyło się to z pewnym ryzykiem. Bo ja się nie podjąłem pracy w przedszkolu, tylko prezydenta państwa, które jest w pokreślonej sytuacji i ma określone interesy – podkreślił.
Według niego w Gruzji nie dał się wciągnąć w polityczną grę Saakaszwilego, ale „bronił polskich interesów”. - Gdyby w tej sprawie przedstawiciele polskich władz wykazali większy stopień solidarności, mielibyśmy inne reakcje międzynarodowe. Ale kiedy marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, stwierdza, ze nie wie, czy to w ogóle byli Rosjanie, to jest niepoważne – ocenił prezydent.
Komorowski szwoleżerem
Bronisław Komorowski stwierdził w poniedziałek: „jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera”. - Uważam te słowa za głęboko niepoważne z punktu widzenia interesów państwa – stwierdził prezydent i zrewanżował się marszałkowi: - Między tym dzielnym opozycjonista sprzed laty, a obecnym marszałkiem Komorowskim jest taka relacja, jak między powstańcem kościuszkowskim z 1792 roku a okresem Królestwa Polskiego. Skończył się czas szwoleżerów, pan marszałek świetnie to zrozumie – dodał.
Lech Kaczyński odniósł się do wydanej w latach 70-tych 5-tomowej sagi Mariana Brandysa „Koniec świata szwoleżerów”. Pisarz przedstawia w niej losy weteranów legendarnych zdobywców Somosierry, którzy skompromitowali się następnie współpracą z zaborcą w czasie powstania listopadowego.
Prorosyjskie lobby pod lupą ABW?
Dostało się - choć bez nazwisk – wszystkim krytykom jego wizyty w Gruzji. - Ci politycy, składali takie oświadczenia, jakby byli bardziej związani z interesami kraju innego niż Polska. Nie wymienię nazwisk, dopóki nie mam dowodów, bo to bardzo poważne oskarżenie, ale na miejscu ABW bym się głęboko zainteresował tym prorosyjskim lobby– zasugerował. Według niego natomiast śledztwo w sprawie braku ochrony przez BOR „nie ma żadnego sensu”, bo „być może niedługo on sam będzie oskarżony o narażanie własnego bezpieczeństwa”.
Pytany z kolei o nieobecność BORu w najbliższym otoczeniu podczas wyprawy na posterunek graniczny, prezydent stwierdził: - Nie czułem się szczególnie zagrożony, to może zależy od temperamentu człowieka. BORowcy rzeczywiści zostali umieszczeni na końcu kolumny i nie miałem z nimi łączności. Szef ochrony usiłował się ze mną skontaktować, ale nie działał telefon. Zresztą, nie kryjmy, nasi oficerowie nie mieli obowiązku być przygotowani na tego rodzaju wydarzenia – dodał.
"Mogłaby się polać krew"
Dopytywany odparł, że w kwestii nieobecności polskiej ochrony „w jakimś przypadku zawaliła strona gruzińska”, ale „być może to się dobrze skończyło”. - Bo gdyby polska ekipa była przygotowana na takie zdarzenie - tak jak w sierpniu (podczas wizyty prezydenta w trakcie ostrej fazy konfliktu z Rosją, red.), kiedy była w kamizelkach kuloodpornych z długą bronią, mogło dojść do reakcji obronnej – uważa prezydent.
Jak dodał, „boi się, że wylądowałby na ziemi, a tego nie bardzo lubi”. - No i mogłaby się polać krew, bo to była rzeczywiście nieduża odległość. I jeżeli na ogień, który prawie na pewno nie był wymierzony we mnie, odpowiedzieliby ogniem do potencjalnych zabójców, to mogliby zginąć ludzie i po jednej i po drugiej stronie. A żyją, wiec stało się dobrze, a nie źle – przekonuje Lech Kaczyński.
"Sarkozy? Wszyscy wiemy, o kim mowa"
Pytany, jak ocenia wstrzemięźliwe oświadczenia UE w sprawie incydentu w Gruzji, prezydent stwierdził: - Postawiłem w niezręcznej sytuacji tych europejskich polityków, którzy w stosunkach z Rosją tylko ustępują – stwierdził. – Czy ma pan na myśli Nicolasa Sarkozy’ego – dopytywał dziennikarza. - To pan powiedział. Ja myślę o tym, o kim myślę. Polityk powinien zachować się dyplomatycznie, ale wszyscy wiemy, o kim mowa.