Premium

"Jakie kościotrupy? Pokaż mi chociaż jedną kość"

Zdjęcie: Muzeum Historyczne w Sanoku

Przekonywał, że nie maluje śmierci, a w jego obrazach każdy widzi to, co chce zobaczyć. Kiedy po jednej ze swoich wystaw w księdze gości znalazł wpis zwiedzającego, który ocenił, że pokazano "same czaszki i kości", Zdzisław Beksiński zarządził liczenie czaszek na swoich pracach. Twierdził później, że nie znaleziono ani jednej.

MAGAZYN O ŚMIERCI. ZOBACZ WSZYSTKIE ARTYKUŁY TEGO WYDANIA >>>

"Jeśli można dokonać na koniec roku i na koniec wieku podsumowania, to chyba dobrze się stało, że umieramy w mojej rodzinie w tej kolejności. Gdybym odszedł pierwszy, a teraz umarł Tomek, to dla Zosi byłoby to nieporównywanie cięższe przeżycie niż dla mnie. Nie można sobie nawet wyobrazić jej cierpienia i zagubienia. Gdybyśmy umarli oboje w dowolnej kolejności, to Tomek, sam, chyba nie dałby sobie rady ze swym życiem i światem realnym" - napisał w swoim dzienniku pod datą 31 grudnia 1999 roku. Już wtedy żył sam, wcześniej pochował żonę i syna.

Pięć lat później został zamordowany.

***

Był poniedziałek, 21 lutego. Dochodziła 21.30, gdy Zdzisław Beksiński, światowej sławy malarz, ale też fotograf i rzeźbiarz, otworzył drzwi mieszkania przy ulicy Sonaty 6 na warszawskim osiedlu Służew nad Dolinką. Stał za nimi znajomy nastolatek, którego rodzina od lat pracowała dla artysty - pomagali mu przy prowadzeniu domu, a także wykonywali drobne remonty i naprawy. I choć Beksiński zdawał sobie sprawę, że przepłaca za ich usługi, a po wizytach ich dzieci z domu znikała gotówka, to jego niechęć do zmian była zbyt silna, aby zrezygnować z układu, który "uklepał się i funkcjonuje".

Tamtego wieczoru chłopak oświadczył, że chce pożyczyć 10 tysięcy złotych, na co 76-letni Beksiński zareagował, sięgając po telefon. Ojciec Roberta był pod prysznicem. Kilka chwil później zobaczył na wyświetlaczu komórki komunikat o nieodebranym połączeniu z godziny 21.30 i 58 sekund. Według ustaleń policji, właśnie w tym momencie 19-letni Robert K. zadał pierwszy cios nożem, a Zdzisław Beksiński przewrócił się z krzesłem do tyłu.

Jeszcze przed północą na Służew przyjechał niczego nieświadomy ojciec nastolatka, którego zaniepokoił wcześniejszy nagły telefon Beksińskiego i jego późniejszy brak odpowiedzi. Razem ze szwagrem Krzysztof K. próbował dzwonić domofonem i pukać do drzwi, jednak bez skutku. W końcu zdecydował, że trzeba wybić dziurę w gipsowej ścianie, która znajdowała się przy drzwiach. Na balkonie odnaleźli ciało.

Sprawcę i jego 16-letniego kuzyna, który pomagał przy przeniesieniu zwłok, zatrzymano dwa dni później. Okazało się, że po zabójstwie zabrali z mieszkania dwa aparaty fotograficzne i płyty CD. Obaj stanęli przed sądem. 19-letni Robert K. otrzymał karę 25 lat pozbawienia wolności, jego kuzyna skazano na pięć lat więzienia.

"Rodzinny kod wewnętrzny"

Urodził się 24 lutego 1929 roku w podkarpackim Sanoku, rodzina Beksińskich była związana z tym miastem przez kilka pokoleń. Studiował architekturę w Krakowie, tam poznał Zofię, swą późniejszą żonę. Wrócili jednak do Sanoka, gdzie urodził się ich jedyny syn Tomasz.

W 1977 roku Beksińscy przenieśli się do Warszawy, gdzie kupili czteropokojowe mieszkanie. Razem z nimi zamieszkała matka znanego już wówczas malarza, a później także jego teściowa. Rok później 21-letni wówczas Tomasz przeniósł się do kupionego przez ojca mieszkania przy ulicy Mozarta 6, oddalonego zaledwie sto metrów od bloku rodziców. Ta niewielka odległość miała związek z wrażliwą psychiką młodego mężczyzny, który od wczesnej młodości zmagał się między innymi z myślami samobójczymi.

Pierwsza śmierć w mieszkaniu przy ulicy Sonaty 6 przyszła w 1988 roku, gdy zmarła ciężko chora matka malarza. Osiem lat później rodzina pożegnała także matkę pani Zofii. Ona sama w tym czasie usłyszała własną diagnozę: tętniak aorty w obszarze piersiowo-brzusznym. Zmarła 22 września 1998 roku, po trzech latach walki z chorobą. Zdzisław Beksiński przyznał potem w jednym ze swoich ostatnich wywiadów - dla tygodnika "Viva!" - że była szansa, aby ją operowano. Istniało jednak 15-procentowe ryzyko paraliżu, a "ona nie bała się śmierci, bała się paraliżu". 

Czytaj dalej po zalogowaniu

premium

Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam