Kłótnie i alkoholowe libacje w domu nie ustawały - mówią mieszkańcy Jesiony. W tej wsi spłonął dom po tym, jak mężczyzna oblał siebie i konkubinę benzyną, a później podpalił. Para walczy teraz o życie w szpitalu. W pożarze ucierpiała także dwójka dzieci. Rodzina miała założoną tzw. niebieską kartę. Ta jednak została zniesiona, bo według urzędników w domu było spokojnie.
Tragedia rozegrała się w nocy z niedzieli na poniedziałek w domu jednorodzinnym. Wieczorem para piła razem alkohol na piętrze. Kłócili się. W pewnym momencie mężczyzna chwycił za zbiornik z benzyną, oblał swoją partnerkę i przy okazji siebie, po czym wzniecił ogień.
Przebieg dalszych zdarzeń był bardzo dramatyczny. Dzieci, które również były na górze, miały odciętą drogę ucieczki i musiały się ratować skokiem z okna. 14-latka wyrzuciła swojego 3-letniego brata na miękkie podłoże, po czym sama wyskoczyła. Odniosła obrażenia kręgosłupa. Chłopiec zwichnął nogę. Matka dzieci, widząc, że te są już bezpieczne poza domem, wróciła w ogień szukać swojego partnera. Doznała wówczas silnych poparzeń, po czym wyskoczyła przez okno. Dopiero straż pożarna znalazła mężczyznę w jednym z pokoi na poddaszu. CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ
Akcja gaśnicza trwała do wczesnych godzin porannych. Poddasze domu spłonęło doszczętnie wraz z całym dobytkiem.
Konkubenci są bardzo mocno poparzeni. Kobieta ma poparzone 84 proc. powierzchni ciała, natomiast mężczyzna 90 proc. Oboje trafili na oddział oparzeniowy do szpitala w Nowej Soli. Lekarze utrzymują ich w śpiączce farmakologicznej. Ich stan określają jako ciężki.
Materiał "Faktów" TVN:
Tragedia do uniknięcia?
Jak mówią mieszkańcy Jesiony, para bez przerwy się kłóciła. Pili też dużo alkoholu. Potwierdzała to także matka poszkodowanej kobiety.
- Próbowałam jej pomagać, ale mówiła mi, żebym się nie wtrącała. Córka pomocy szukała, niestety, w alkoholu. Nie raz była pobita przez konkubenta. To była ślepa miłość - szlochała pani Zdzisława.
- Zawsze się kłócili. Kilka razy go wyrzucała z domu, ale zawsze później wracał. To wszystko przez alkohol - mówiła jedna z sąsiadek.
Zła sytuacja w rodzinie miała swoje odzwierciedlenie w licznych interwencjach policji w domu. Doszło nawet do tego, że po jednej z awantur, kiedy kobieta zaatakowała i dotkliwie raniła nożem swojego partnera, założono im "niebieską kartę" - procedurę wdrażaną w przypadku stwierdzenia przemocy w rodzinie.
- W 2012 r. wpłynęła do nas "niebieska karta" z policji, a syn kobiety zgłosił, że mama stosowała przemoc wobec swego konkubenta. Nasz zespół podjął działania i karta została zamknięta, bo już tam wszystko było dobrze - przyznała Janina Nawrocka, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Kolsku.
Para deklarowała chęć wyleczenia się z nałogu alkoholowego. Myśleli, żeby wszyć sobie esperal. Planowali nawet ślub. Rzeczywistość była jednak skrajnie różna od tego, co przekazywali urzędnikom.
Teraz wójt Kolska chce wyjaśnić, jak to się stało, że sygnały o regularnej przemocy w domu były albo przez OPS ignorowane, albo w ogóle do urzędników nie trafiały.
Autor: ib / Źródło: TVN24 Poznań
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Poznań