W Kurowie pod Suchą Beskidzką panuje bardzo pożyteczna moda. Prawdopodobnie w każdym domu mieszka ktoś, kto potrafi udzielić pierwszej pomocy.
Resuscytację krążeniowo-oddechową, czyli sztuczne oddychanie i masaż serca, potrafią wykonać: uczniowie, mechanik i właściciel stadniny, a także ksiądz, piekarz oraz wiele innych osób.
Wszystko dzięki Piotrowi Pieczarze, który zauważył, że młodzież się nudzi i postanowił ją nauczyć pierwszej pomocy.
- Doszedłem do wniosku, że możemy inaczej spędzać czas. Że jest na to inny sposób. Tym sposobem okazało się ratownictwo - mówi Pieczara.
Szkolenie ratowników-ochotników to nie sztuka dla sztuki. Grzegorz Szwed wie o tym najlepiej. Żyje, bo po ciężkim wypadku przechodnie z Kurowa reanimowali go aż do przyjazdu karetki. - Gdyby nie ratownictwo, to bym nie dożył - mówi.
Osoby, które udzieliły mu pomocy wiedziały co robić. Gdyby na miejscu nie było nikogo kto potrafi udzielać pierwszej pomocy, pan Grzegorz mógł nie przeżyć.
- Ktoś mógłby mnie zacząć ruszać i mógł przestawić mi kręg szyjny - tłumaczy Szwed.
Ratownicy-ochotnicy przeszli chrzest bojowy kilka lat temu, kiedy w sąsiedniej miejscowości ziemia osunęła się na kilka domów.
- Byliśmy tam jako pierwsi. Mogliśmy trzymać poszkodowanych za dłoń, mogliśmy dać im miejsce do spania - opowiada Piotr Pieczara.
Ratowniczy zapał mieszkańców Kurowa idzie w świat. W weekend odbędą się tu kolejne ogólnopolskie mistrzostwa ratowników.
- Warto po to zyć, żeby uratować chociaż jedno życie - podsumowuje Zbigniew Kachel, mechanik z Kurowa, który na ratowniczym ABC zna się równie dobrze jak na samochodach.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24