"Pij!" - myślę i lecę prosto w upiornie gorące, nagrzane słońcem pole. "Pij! Nie odwodnij się! Pij!".
Lecisz przez las. Jest gorąco. Wszystko wokół paruje, z każdym następnym krokiem robi ci się coraz bardziej słabo. Spojrzenie na mapę, pod nogi, przed siebie, mapa, nogi, przed siebie... Nagle przed tobą masz koszmar: koniec lasu. Następne kilometry będziesz biec przez pola w pełnym słońcu. Na samą myśl robi się niedobrze.
W oczekiwaniu na upał
O tym, że będzie gorąco, wiedziałam. Ale czegoś aż takiego się nie spodziewałam. Biegałam już w dużo wyższych temperaturach w samo południe w środku lipca, po 25-30 km po otwartych terenach po asfaltach. Teraz trasa miała wieść głównie przez lasy, a synoptycy przewidywali tylko 25 stopni w cieniu. Faktycznie, wszystko z grubsza się sprawdziło.
Ale od początku. Rajd Nawigator to pieszy impreza na orientację, organizowana od lat w Mińsku Mazowieckim pod Warszawą. Dzikie lasy, pola, nieduże wioski, urokliwe wydmy w lasach - to widoki, z jakimi orientalista spotyka się prawie na każdym kroku. Trasa przygotowana została tym razem tylko dla biegaczy (nie było wariantu rowerowego), a do wyboru jest dystans 50 albo 100 km. Ja specjalizuję się w tym pierwszym i taki wybieram. Mapy dostajemy sporo wcześniej, jest więc czas na zaplanowanie trasy. Pierwsze punkty można podbić w dowolnej kolejności (to bieg na orientację na bardziej szczegółowej mapie), a od 7. do tego z numerem 20 kolejność jest już obowiązkowa (tutaj już mapa jest 1:50 000).
Pierwszy "burak" tuż po starcie
Z kolegą Krzyśkiem startujemy i prawie od razu, bez zbędnych ceregieli, na pierwszym punkcie zaliczamy "buraka". Okazuje się, że ogarnięcie bardziej szczegółowej mapy w pierwszym kwadransie nie jest prostą rzeczą. Poruszamy się szybciej niż nam się wydaje i w mig mijamy drogę, w którą powinniśmy skręcić. Na szczęście szybko orientujemy się w błędzie. Punkt znajdujemy w zaroślach na górce.
Dalej jest już prościej - uważamy na każdy szczegół, dzięki czemu kolejne punkty wchodzą gładko. Ani się oglądamy, a mamy już na koncie 8 punktów i półtorej godziny biegu. Oby tylko udało się to utrzymać takie tempo! I gdy tylko pojawia się ta myśl, zaczyna się nasz koszmar.
Upiornie gorące pola. "Weź się w garść"
Z lasów wybiegamy na bardziej otwarte przestrzenie i zaczyna palić nas słońce. Jeszcze daje się biec, ale już czuć, że lekka przebieżka to to nie będzie. Gdzieś przed 30. kilometrem zaczyna na poważnie kręcić mi się w głowie. "Pij!" - powtarzam sobie w myślach i co chwilę pociągam z rurki. "Pij!". Gdy tylko zaczynam słabiej kojarzyć mapę, zapala się czerwona lampka: "pij!". Do połowy biegu wlewam w siebie cały półtoralitrowy bukłak wody.
Na nic jednak to się zdaje. W głowie zaczyna mi się kręcić już całkiem na serio, zdarza mi się też bredzić i podśpiewywać pod nosem. Nie jest dobrze. Na naszej drodze na szczęście pojawia się sklep: można uzupełnić zapasy. Znów mam wodę!
"A może to spadek cukru?" - myślę. Upominam się, by jeść. Chwilę po wciągnięciu batona jest lepiej, ale zaraz potem znów kryzys. Postanawiam w myślach, że biec będę już tylko po asfaltach i w cieniu. Ciężko, ale walczę. "Darek radzi sobie na Badwater, na tej pustyni w 50 stopniach, a ja płaczę na zwykłej polnej drodze. Weź się w garść, Karpa" - ryję sobie psychę i napieram dalej.
Ostatnia prosta, ostatnia mobilizacja
Po tych kryzysowych kilometrach w środku dystansu znów jesteśmy w lesie. I całe szczęście. Słońce przestaje już tak palić, teraz nad głowami kłębią nam się komary i muchy. Na to jednak jest sposób - po szybkim spryskaniu repelentem roje znikają. Ostatnia prosta to trzy punkty na bardziej wilgotnych terenach: jeden na bagnach (tego szukamy dość długo) i dwa takie, że aby je podbić, trzeba wejść do sięgającej do kolan rzeki. Cudowna ochłoda dla nóg!
Mobilizujemy się, by ostatnie kilometry przed metą już przebiec, w większości się udaje. Gdy docieram na metę, okazuje się, że mam trzecie miejsce z dziewczyn! Pierwsza jest Dagmara Kozioł z czasem 6:55. Wyprzedziła mnie też Dorota Duszak z czasem 8:21, którą ostatnio to ja "łyknęłam" tuż przed metą. Tym razem nie tylko nie dałam rady jej doścignąć, ale dystans między nami był całkiem spory: mój czas to 9:14. W nogach na mecie mam jakieś 59 km.
Autor: Katarzyna Karpa